Knaak Richard A - Warcraft - Wojna Starożytnych Księga I - Studnia Wieczności, INNE + warcraft + Diablo + StarCraft
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
RICHARD A. KNAAK
WARCRAFT
STUDNIA WIECZNOŚCI
TŁUMACZENIE: KAROLINA POST-PAŚKO
2007
SPIS TREŚCI
STRASZLIWE WYCIE NAPEŁNIŁO ECHEM GÓRSKĄ PRZEŁĘCZ
STUDNIA WIECZNOŚCI
JEDEN
DWA
TRZY
CZTERY
PIĘĆ
SZEŚĆ
SIEDEM
OSIEM
DZIEWIĘĆ
DZIESIĘĆ
JEDENAŚCIE
DWANAŚCIE
TRZYNAŚCIE
CZTERNAŚCIE
PIĘTNAŚCIE
SZESNAŚCIE
SIEDEMNAŚCIE
OSIEMNAŚCIE
DZIEWIĘTNAŚCIE
DWADZIEŚCIA
DWADZIEŚCIA JEDEN
DWADZIEŚCIA DWA
DWADZIEŚCIA TRZY
DWADZIEŚCIA CZTERY
STRASZLIWE WYCIE NAPEŁNIŁO
ECHEM GÓRSKĄ PRZEŁĘCZ
Na maga spadł wielki, ośmionożny wilczy kształt. Gdyby czarodziej był kimś innym,
zginąłby na miejscu, pożarty przez dzikiego szablozębego stwora o czterech lśniących
zielonych ślepiach i ośmiu szponiastych łapach. Wilkowate monstrum powaliło go na ziemię,
ale okryty magiczną opończą Rhonin okazał się twardym orzechem do zgryzienia. Pazury
orały materiał, który powinny były rozerwać na strzępy, ale zamiast tego jeden z nich ułamał
się z trzaskiem.
Bestia zawyła z wściekłością, strosząc szare futro. Rhonin wykorzystał okazję, żeby
rzucić prosty, ale skuteczny czar, który już wiele razy ratował mu skórę.
Kakofonia światła wybuchła przed szmaragdowymi oczyma stwora, oślepiając go i
oszałamiając. Odskoczył w tył, bezskutecznie starając się pacnąć łapą rozbłyskujące wzory.
Już poza zasięgiem stwora, Rhonin zerwał się z ziemi. Nie miał szans na ucieczkę;
wystarczyło by odwrócił się plecami do bestii, a zaklęcie ochronne zaczęłoby słabnąć. Jeszcze
kilka ciosów pazurami i bestia go rozszarpie.
Na wyspie poradził sobie z ghulem za pomocą ognia i nie widział powodu, dla którego
taki wypróbowany czar miałby go teraz zawieść. Wymruczał słowa...
...które w niewytłumaczalny sposób rozległy się wspak. Co gorsza, sam zaczął się
poruszać w tył, wracając pod wściekłe szpony oślepionej bestii.
Czas zaczął płynąć wstecz... ale jak?
Dla Martina Fajkusa
i moich czytelników
na całym świecie.
STUDNIA
WIECZNOŚCI
JEDEN
Strzelisty, posępny pałac wzniesiony na samej krawędzi wysokiego urwiska nachylał
się nad ogromną połacią czarnego jeziora tak bardzo, iż wydawało się, że zaraz runie w jego mroczne odmęty. Kiedy go zbudowano przy użyciu magii, która scaliła skałę i las w jedną,
spójną formę, wielki, otoczony murami gmach był cudem budzącym zachwyt w duszy
każdego, kto nań spojrzał. Drzewa wzmocnione kamieniami stanowiły jego wieże o
spiczastych iglicach i wysokich, otwartych oknach. Mury wzniesiono z wulkanicznych skał
związanych ściśle pnączami i gigantycznymi korzeniami. Właściwy pałac utworzono poprzez
związanie w magiczny sposób ponad setki olbrzymich, prastarych drzew. Przygięte do środka,
tworzyły zaokrąglony szkielet, który obłożono kamieniem i pozwolono obrosnąć pnączom.
Kiedy go zbudowano, budził zachwyt wszystkich; teraz wśród niektórych budził
strach. Otaczała go niepokojąca aura, którą wzmagała jeszcze burzowa noc. Nieliczni, którzy
spoglądali na starożytną budowlę, teraz odwracali wzrok.
Ci, którzy spoglądali w dół, na jezioro, też nie odnajdywali spokoju. Czarne jak heban
wody były wzburzone w nienaturalny, gwałtowny sposób. W oddali spienione fale wysokie
jak sam pałac wznosiły się i opadały, roztrzaskując się z rykiem. Nad taflą wody migały
błyskawice, złote, purpurowe albo zgniłozielone. Grzmoty huczały jak tysiąc smoków i
zamieszkujący brzegi jeziora zbijali się w ciasne grupki, nie wiedząc, jakiego rodzaju burza
zaraz się tu rozpęta.
Na murach otaczających pałac ponurzy strażnicy w ciemnozielonych pancerzach,
uzbrojeni w lance i miecze, rozglądali się z niepokojem. Wyglądali nie tylko niemądrych
intruzów, ale od czasu do czasu zerkali ukradkiem za siebie... szczególnie na główną wieżę,
gdzie wyczuwali działanie nieobliczalnych mocy.
A w owej niebosiężnej wieży, w kamiennej komnacie ukrytej przed wzrokiem
niepowołanych osób, wysokie, smukłe postacie w opalizujących turkusowych szatach
wyszywanych srebrną nicią w stylizowane motywy roślinne pochylały się nad
sześciobocznym wzorem w posadzce. Na środku wzoru płonęły własnym życiem symbole w
języku tak archaicznym, że nie znali go nawet czarodzieje.
Spod kapturów spoglądały srebrzyste, pozbawione źrenic oczy nocnych elfów
mamroczących słowa zaklęcia. Ich ciemną, fioletową skórę pokryły kropelki potu, gdy magia
wewnątrz wzoru się wzmogła. Wszystkie, oprócz jednego wyglądały na znużone, gotowe
poddać się wyczerpaniu. Ten jeden, nadzorujący ich pracę, nie patrzył na wzór srebrnymi
oczyma jak reszta, ale sztucznymi czarnymi gałkami poprzecinanymi poziomymi smugami
rubinu. Jednak choć oczy miał sztuczne, odnotowywał każdy szczegół, każde słowo
pozostałych. Na jego pociągłej twarzy, zbyt wąskiej nawet jak na elfa, malowało się
gorączkowe oczekiwanie.
Jeszcze jedna osoba przyglądała się temu wszystkiemu, chłonąc każde słowo i każdy
gest. Siedziała na zbytkownym tronie z kości słoniowej i skóry, bujne, srebrne włosy okalały
idealne rysy jej twarzy, a jedwabna suknia - złota jak jej oczy - podkreślała doskonałą figurę.
Była ucieleśnieniem królowej w każdym calu. Odchylona na oparcie tronu, sączyła wino ze
złotego pucharu. Wysadzane klejnotami bransolety dzwoniły przy każdym ruchu jej ręki, a
rubiny w noszonej przez nią tiarze migotały w blasku czarodziejskich mocy przyzwanych
przez pozostałych.
Od czasu do czasu zerkała ukradkiem na postać o ciemnych oczach, wydymając wargi
w nieco podejrzliwym grymasie. Ale gdy elf nagle rzucił okiem w jej stronę, jak gdyby
wyczuwając na sobie jej wzrok, wszelkie podejrzenia zniknęły, a ich miejsce zajął
omdlewający uśmiech.
Elfy skanowały zaklęcia.
Wody czarnego jeziora kotłowały się wściekle.
***
Wojna wybuchła i dobiegła końca.
Krasus wiedział, że historia odnotuje to, co się wydarzyło. Jednak niewiele miejsca w
tych zapisach zajmą niezliczone osobiste tragedie, spustoszone krainy i niedoszły koniec
całego śmiertelnego świata.
W takich okolicznościach ulotne są nawet wspomnienia smoków, przyznał w duchu
blada. Rozumiał to aż nadto dobrze, bo choć przypominał chudego elfa o jastrzębich rysach,
siwiejących włosach i trzech długich bliznach przecinających prawy policzek, był kimś o
wiele znaczniejszym. Większość uważała go za czarodzieja, ale nieliczni znali go pod
imieniem Korialstrasz - imieniem, jakie mógł nosić tylko smok.
Krasus urodził się smokiem, majestatycznym czerwonym smokiem, i był
najmłodszym z oblubieńców wielkiej Alexstraszy. Ona sama, Dawczyni Życia, była jego
najdroższą towarzyszką... a jednak po raz kolejny opuścił ją, aby badać losy i przyszłość
żyjących krócej ras.
Z wyciosanej w skale kryjówki, którą wybrał na swój nowy azyl, Krasus spoglądał na
świat Azeroth. Błyszczący szmaragdowy kryształ pozwalał mu zobaczyć dowolną krainę,
dowolną osobę.
Wszędzie, gdzie spojrzał, smoczy mag widział zniszczenia.
Wydawało się...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]