Koontz Dean R - Tunel Strachu, Koontz
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
DEAN R. KOONTZTunel StrachuTytuł oryginałuTHE FUN HOUSETłumaczył Jan KabatWydanie oryginalne: 1980Wydanie polskie: 1998Siłę, odwagę i pewnoć siebie uzyskujesz dzięki przeżyciom, w którychmusisz pokonać własny strach. Potem możesz powiedzieć: "Przeżyłem tenkoszmar. Przeżyję i następny, jeli będzie trzeba". Musisz robić to, co wydaje cisię niemożliwe.Anna RooseveltSzczęliwe rodziny sš jednakowe. Każda nieszczęliwa rodzina jest nieszczęliwa na swój własny sposób.Lew TołstojNie oglšdaj się za siebie. Może co włanie cię dogania.Satchel PaigePrologEllen Straker siedziała przy kuchennym stoliku w przyczepie typu Airstrean, wsłuchujšc się w szum nocnego wiatru i usiłujšc nie dopuszczać do siebie dziwnych odgłosów drapania dochodzšcych z wiklinowej kołyski. Strzeliste dęby, klony i brzozy kołysały się w mrocznym gšszczu, gdzie zaparkowano przyczepę. Licie szeleciły niczym wykrochmalone, czarne spódnice czarownic. Wiatr spływał z zachmurzonego pensylwańskiego nieba, wciskajšc pomiędzy drzewa sierpniowy mrok, kołyszšc delikatnie przyczepš, pojękujšc, mamroczšc, wzdychajšc, przesycony zapachem nadchodzšcego deszczu. Niósł ze sobš hałaliwe odgłosy z pobliskiego wesołego miasteczka i rozdzierajšc je na strzępy ciskał przez firankę, przesłaniajšcš otwarte okno nad kuchennym stołem.Pomimo nie cichnšcego poszumu wiatru, Ellen nadal słyszała słabe, przyprawiajšce o wciekłoć dwięki dobiegajšce z kołyski, stojšcej na przeciwległym końcu przyczepy. Drapanie i szuranie. Suche zgrzytnięcia. Drażnišce trzaski. Cichy szept. Im bardziej starała się nie dopucić ich do siebie, tym wyraniej je słyszała.Czuła się lekko oszołomiona i kręciło się jej w głowie. To prawdopodobnie skutki działania alkoholu. Nie piła zbyt wiele, ale przez ostatniš godzinę pozwoliła sobie na cztery głębsze. No, może szeć. Nie pamiętała, czy odbyła dwie, czy trzy wędrówki do butelki z burbonem. Spojrzała na swoje drżšce dłonie i zastanowiła się, czy już jest dostatecznie pijana, aby zrobić co przy dziecku.Za oknem w oddali zalniła błyskawica. Od skraju mrocznego horyzontu napłynšł dwięk grzmotu. Ellen powoli zwróciła wzrok w kierunku kołyski stojšcej wród cieni u stóp łóżka; stopniowo gniew zaczšł zastępować strach. Była wciekła na swojego męża, Conrada, i na siebie, że się w to wszystko wpakowała. Przede wszystkim jednak była wciekła na dziecko, ponieważ było odrażajšcym, niezaprzeczalnym dowodem jej grzechu. Chciała je zabić, zabić i pochować, i zapomnieć, że w ogóle istniało, ale wiedziała, że aby wydusić z dziecka resztki życia, będzie musiała być bardzo pijana. Stwierdziła, że jest prawie gotowa. Bez wahania podniosła się i podeszła do kuchennego zlewu. Wylała ze szklanki wodę i na wpół roztopione kostki lodu, po czym odkręciła kran i umyła szklankę. Poprzez szum płynšcej wody nadal słyszała dziecko. Syczało. Drapało palcami w cianki kołyski. Próbowało się wydostać.Nie, to z pewnociš tylko jej wyobrania. Nie mogła słyszeć tych dwięków w tym hałasie. Zakręciła kran. Przez chwilę wiat wydawał się przepełniony nieskalanš, idealnš, grobowš wręcz ciszš. A potem znów usłyszała pojękiwanie wiatru - niósł ze sobš zniekształcone dwięki muzyki z karuzeli stojšcej w centralnej alei. A z wnętrza kołyski dochodziło chrobotanie, drapanie i piski.Nagle dziecko krzyknęło. Był to ostry, chrapliwy skrzek, pojedynczy, gwałtowny wyraz gniewu i frustracji. Potem cisza. Przez kilka chwil dziecko leżało spokojnie, w kompletnym bezruchu, ale niebawem znów zaczęło się wiercić. Drżšcymi dłońmi Ellen wrzuciła do szklanki nowe kostki lodu i dolała burbona. Nie zamierzała więcej pić, lecz wrzask dziecka, niczym fala upiornego żaru, wypalił opary alkoholowej mgiełki, wród której się poruszała. Znowu była trzewa, a wraz z trzewociš powrócił lęk.Chociaż noc była goršca i wilgotna, Ellen zadrżała. Nie potrafiła już zabić dziecka. Ba, nie miała nawet doć odwagi, by podejć do kołyski.Ale muszę to zrobić! - pomylała.Powróciła do kuchennej klitki, usiadła i zaczęła sšczyć whisky, usiłujšc odzyskać odwagę, którš dawało jedynie upojenie alkoholowe.Jestem zbyt młoda, by nieć to brzemię, pomylała. Nie mam doć siły, by sobie z nim poradzić. Przyznaję. Dopomóż mi, Boże, naprawdę nie mam siły.Dwudziestoletnia Ellen Straker była nie tylko zbyt młoda, by ugrzšć w pułapce mętnej przyszłoci, jaka się przed niš rozcišgała; była również zbyt ładna i energiczna, by skazać się na życie pełne nieprzemijajšcego bólu i miażdżšcej odpowiedzialnoci. Była szczupłš, zgrabnš młodš kobietš, motylem, który nigdy nie miał szans, by rozwinšć skrzydła. Włosy miała ciemnobršzowe, prawie czarne, tak samo jak oczy. Leciutki rumieniec na policzkach idealnie współgrał z ciemnooliwkowš karnacjš. Przed polubieniem Conrada Strakera nazywała się Ellen Teresa Marie Giavenetto; była córkš przystojnego Amerykanina włoskiego pochodzenia i kobiety z twarzš Madonny, szczycšcej się podobnym rodowodem. ródziemnomorska uroda Ellen nie była jedynš spuciznš, jakš odziedziczyła po przodkach - potrafiła cieszyć się każdym drobiazgiem, miała bogatš osobowoć, urzekajšcy umiech i ciepło, które w typowy dla Włochów sposób potrafiła roztaczać wokół siebie. Była istotš stworzonš do zabawy, radoci i tańca. Jednak przez pierwszych dwadziecia lat życia miała raczej niewiele okazji do radoci.Jej dzieciństwo było wyjštkowo ponure, a okres dojrzewania stał się istnš drogš przez mękę. Chociaż Joseph Giavenetto, jej ojciec, należał do ludzi życzliwych i serdecznych, jego głównš cechę stanowiła uległoć. Nie był panem we własnym domu i nie miał zbyt wiele do powiedzenia w kwestii wychowania córki. Ellen rzadko miała okazję zaznać ukojenia ze strony spokojnego, kochajšcego ojca, natomiast częciej stanowiła obiekt, na którym jej matka, religijna fanatyczka, wyładowywała swój gniew.W domu Giavenetto rzšdziła Ginš, i to przed niš Ellen musiała "spowiadać się" z wszelkich prawdziwych bšd urojonych grzeszków. Istniał spis zasad (nota bene bardzo obszerny), który regulował zachowanie Ellen, Gina za za wszelkš cenę starała się dopilnować, by każda zasada była skrzętnie przestrzegana i egzekwowana. Zamierzała uczynić wszystko, by jej córka wyrosła na pruderyjnš, bogobojnš kobietę.Gina zawsze była religijna, ale po mierci jedynego syna stała się bigotkš. Anthony, brat Ellen, zmarł na raka majšc zaledwie siedem lat. Ellen, czterolatka, była zbyt mała, by pojšć, co stało się z jej bratem, ale dostatecznie duża, by mieć wiadomoć, jak piekielnie szybko postępowała jego choroba. Dla Giny owa tragedia była dopustem Boga. Czuła, że w jaki sposób Go zawiodła i że Bóg, by jš ukarać, odebrał jej dziecko. Od tej pory, zamiast co tydzień w niedzielę, zaczęła uczęszczać na mszę każdego ranka i zabierać ze sobš córeczkę. Codziennie zapalała w kociele wieczkę na intencję Anthony'ego. W domu bez końca czytała Biblię.Często zmuszała Ellen, by siedziała przy niej, i godzinami czytała jej fragmenty Pisma więtego. Chociaż dziewczynka była jeszcze zbyt mała, aby mogła cokolwiek zrozumieć. Gina znała też wiele przerażajšcych opowieci o piekle, o tym, jak ono wyglšda i jakie tortury czekajš tam na zatwardziałych grzeszników, a także jak łatwo krnšbrnemu dziecku trafić do tego strasznego miejsca, cuchnšcego siarkš i smołš. Nocami Ellen dręczyły upiorne, krwawe koszmary, majšce ródło w zasłyszanych od matki historiach o ogniu piekielnym i potępieniu.W miarę jak Gina stawała się coraz bardziej religijna, dodawała kolejne punkty do listy zasad, którš miała posługiwać się Ellen. Najmniejsze uchybienie było wedle Giny kolejnym krokiem ku piekielnej otchłani. Joseph od poczštku ich zwišzku kompletnie poddał się żonie. Nigdy nie potrafił nad niš zapanować, a kiedy Gina wkroczyła w swój osobliwy wiat religijnego fanatyzmu, znalazła się poza jego zasięgiem. Nawet nie próbował wpływać na jej decyzje. Zdumiony zmianami zachodzšcymi w Ginie, niezdolny radzić sobie z kobietš, jakš się stała, Joseph spędzał w domu coraz mniej czasu. Był włacicielem zakładu krawieckiego, który nie przynosił może kokosów, ale był niewštpliwie opłacalny. Zaczšł więc pracować do póna. Kiedy nie pracował, spędzał więcej czasu z przyjaciółmi niż z rodzinš, a w rezultacie Ellen zaczęło brakować jego miłoci, otwartoci i poczucia humoru, które mogłyby zrekompensować nie kończšce się posępne godziny przeżywane pod wpływem dławišcej, ponurej i złowrogiej dominacji jej matki.Przez całe lata Ellen marzyła o dniu, kiedy opuci dom; oczekiwała na tę ucieczkę z gorliwociš więnia nie mogšcego się doczekać wyrwania z czterech cian celi. Teraz była sama; od ponad roku znajdowała się poza zasięgiem żelaznej ręki matki. Trudno uwierzyć, ale jej przyszłoć rysowała się jeszcze gorzej niż przedtem. Dużo gorzej.Co zastukało w okiennicę.Ellen zaskoczona uniosła wzrok i wyjrzała. Przez chwilę nic nie widziała. Na zewnštrz była tylko ciemnoć.TAP-TAP-TAP- Kto tam? - wyszeptała, a jej serce natychmiast zaczęło bić szybciej. Wtedy błyskawica rozcięła niebo, a w jej bladym blasku ujrzała olbrzymie białe ćmy obijajšce się o szybę.- Jezu - wyszeptała. - To tylko ćmy.Wzdrygnęła się, odwróciła od miotajšcych się owadów i upiła łyk burbona.Nie mogła żyć w takim napięciu. W każdym razie niedługo. Musiała co zrobić, i to szybko.ZABIJ DZIECKO.Dziecko w kołysce wydało z siebie krótki, chrapliwy okrzyk przypominajšcy psie warknięcie. Jakby w odpowiedzi z oddali dobiegł huk grzmotu. Na krótkš chwilę zagłuszył jęk wiatru i odbił się gorzkim echem wród metalowych cian przyczepy.Ćmy nadal tłukły o szybę - tap, tap, tap.Ellen pospiesznie dopiła resztkę burbona i nalała do szklaneczki kolejnš porcję.Trudno było jej uwierzyć, że znalazła się w tym okropnym miejscu, zraniona...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]