Klaśnij w dłonie! [snarry], fanfiction

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Tytuł oryginału: Of Pixie Dust and Clapping Your Hands (link na profilu)
Autor oryginału: point-of-tears
Tytuł tłumaczenia: Klaśnij w dłonie!
Tłumacz: carietta
Beta: Malin :*
Zgoda: jest!

Tłumaczenie dedykowane mei :*:* i w dużej mierze to jej zasługa, że w ogóle powstało :).

O O O O

Prolog

Harry Potter był niski.

Wszystkie historie powinny zaczynać się w sposób, który przyciągnie uwagę czytelnika. "Mówcie mi Ishmael", "To był najlepszy/najgorszy czas", „Pewnego dnia zaraz po przebudzeniu się z dziwnego snu, Gregory Samsa stwierdził, że zamienił się w wielką pluskwę". Chodzi o to, że każda opowieść musi się zaczynać w odpowiedni sposób, a dla tej najwłaściwszy jest właśnie taki: Harry Potter był niski.

Ktoś mógłby powiedzieć, że wspomnienie o tym jakim odważnym człowiekiem był Harry Potter, byłoby odpowiedniejsze. W końcu pokonał Voldemorta — plagę czarodziejskiego świata, wroga wszystkiego co mugolskie i ogólnie bardzo złego kolesia — na swoim szóstym roku nauki w szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Jednak to wszystko do znudzenia powtarzane jest w Proroku Codziennym i Harry będzie pierwszym, który powie wam, że nie pokonał Voldemorta sam. Zrobił to z pomocą przyjaciół i Zakonu Feniksa. W zasadzie Harry poszedł krok dalej i uparcie wykłócał się, że to oni, a nie on są prawdziwymi bohaterami. Tak więc takie rozpoczęcie odpada.

Może wymienienie jego innych, ważniejszych lub bardziej atrakcyjnych, cech fizycznych byłoby dobre, zwłaszcza, że przymiotnik "niski" nie należy do jego ulubionych. Jednak na Harrym nie zrobiłoby to żadnego wrażenia. Słyszał w swoim życiu wiele gadających luster i wie, że wygląda jak niechlujny, wychudzony kujon. Jednak nie narzekał, ponieważ przez większość swojego życia był zadowolonym, wychudzonym niechlujem, a to była ogromna różnica.

A więc dlaczego takie rozpoczęcie? Po co taki bezpardonowy opis naszego skromnego bohatera? Po pierwsze: to była prawda. Przez niedbalstwo jego krewnych w pierwszych jedenastu latach życia, Harry nie mógł pochwalić się oszałamiająca posturą. Nawet regularne posiłki w Hogwarcie nie zdołały niczego naprawić i teraz Potter była niższy od wszystkich chłopców na swoim roku. I tych młodszych o rok. I prawdopodobnie tych młodszych o dwa lata również. Gryfon był bardzo na tym punkcie przewrażliwiony. I w ten oto sposób dochodzimy do drugiego powodu: on wiedział, że jest niski, więc gdy obudził się pierwszego ranka na swoim siódmym roku całe 6 cali* niższy... Uwierzcie mi, zauważył to.

*15 centymetrów

Rozdział I — Daj mi Cal i zabierz połowę Stopy.

— Ej, stary, znowu nucisz przez sen! No dalej, wstawaj! Nie mam zamiaru przegapić pierwszego w tym roku śniadania, bo nie chciało ci się ruszyć z łóżka swojego kościstego zadka! — krzyknął Ron Weasley w stronę sąsiedniego łóżka , które należało do naszego Już - Nie - Śpiącego - Bohatera.

— Ja wcale… — wymruczał Harry, przewracając się — nie nucę przez sen. I, z łaski swojej, odwal się od mojego kościstego zadka.

— O tak! Ty naprawdę nucisz! To była chyba nawet piąta symfonia!

Ron uśmiechnął się, będąc pod wrażeniem swojej inteligencji. Był również zachwycony tym, że udało mu się obudzić Harry'ego tak szybko. Podczas wakacji, a zwłaszcza po jego urodzinach, potrzeba było okropnie dużo czasu, żeby doprowadzić go do stanu używalności. Ale teraz miał o co walczyć, bo Hogwart był znany z wielu rzeczy: był jedną z najlepszych szkół magicznych, jego dyrektorem był człowiek o mocy dorównującej samemu Merlinowi oraz był domem ucznia, który prawdopodobnie przewyższał mocą czarodzieja wszechczasów. Poza tym Hogwart miał naprawdę dobre jedzenie i teraz rudzielec tracił możliwość jego kosztowania przez wspomnianego zielonookiego i rozczochranego ucznia, który wciąż smacznie spał. Więc z werwą, którą mógł odziedziczyć tylko po swojej matce, odsunął zasłony łóżka przyjaciela.

— Mówię poważnie, wstawaj! Naprawdę chcesz się tłumaczyć McGonagall ze spóźnienia na pierwszą transmutację?

— Już dobra, dobra. — Harry usiadł na łóżku. — Już wstaję. I ja wcale nie nucę!

— Skoro tak mówisz, stary.

— Poza tym, skąd, na niebiosa, wiesz o piątej symfonii? Czyżby uwagi Hermiony przebijały się jednak przez twoje zasnute zwoje, czy…

Harry umilkł w połowie swojej ciętej riposty, ponieważ jego umysł zdecydował się dogonić ciało i Gryfon zorientował się, że rozmawia z klatką piersiową przyjaciela. O co chodzi? pomyślał. Zazwyczaj rozmawiam z jego policzkiem. Chwycił okulary leżące na szafce nocnej i już otwierał usta, by zapytać Rona, czy nie zapomniał czasem powiedzieć mu o swoim kolejnym skoku wzrostu, gdy zauważył, że jego pidżama również urosła. A on wydawał się być, o ile to możliwe, niższy niż wczoraj. Jego nagłą, niepokojącą myśl wypowiedział na głos Ron, w charakterystyczny dla siebie, delikatny sposób.

— Na Merlina, stary, skurczyłeś się!

— Dzięki, Ron — powiedział Harry w stronę krawatu rudzielca. — Nie zauważyłem.

— Nie? Naprawdę? Przecież naprawdę sporo się skurczyłeś! To znaczy, byłeś niski już wcześniej, ale na wszystkie świętości…

— Zauważyłem, Ron! Uwierz mi.

Harry usiadł na łóżku i schował twarz w dłoniach. Właśnie dlatego nienawidził poranków — zawsze działo się coś dziwnego. Jego logika podpowiadała mu, że gdyby po prostu spał dłużej, wszystkie wydarzenia, tej, tak zwanej, radosnej części dnia, omijałyby go i miałby święty spokój.

— Ciekawe o co chodzi tym razem — mruknął.

— Stary, wiesz, że jestem do niczego w takich przypadkach, ale obaj znamy kogoś, do kogo powinniśmy się teraz zwrócić, prawda?

— Hermiona.

Ron pokiwał głową, a Harry zerwał się szybko z łóżka w poszukiwaniu czystych rzeczy.

— Daj mi kilka minut i będę gotowy.

— Poczekam na ciebie na dole. — Rudzielec ruszył w stronę drzwi. — Coś czuję, że moja bystra dziewczyna je już śniadanie, rozprawiając o nowym semestrze i końcowych egzaminach. Wiesz, nienawidzę momentów, gdy wpada w ten swój szkolny nastrój. To psuje całą zabawę!

Słysząc to, ciemnowłosy uśmiechnął się. Ron i Hermiona zeszli się zaraz po skończeniu wojny i śmierci Voldemorta, którego pozbył się na szóstym roku. Potter bardzo się cieszył z tego powodu, ponieważ w końcu skończyli z tymi śmiesznymi podchodami wokół siebie, jednak to wcale nie zakończyło ich słynnych kłótni. Tak naprawdę osiągnęły one jeszcze wyższy poziom. Wojny Granger kontra Weasley skupiały się teraz nie tylko na braku prac domowych rudzielca czy rządzeniu się dziewczyny, ale też na zapominalstwie rocznic i pretensjach o nie poświęcanie sobie wystarczającej ilości uwagi. Biorąc po uwagę to wszystko i nowy problem związany ze wzrostem, początek roku nie zapowiadał się różowo.

O O O O

— Hermiono! — zawołał Ron, gdy tylko znaleźli się przy stole Gryfonów w Wielkiej Sali. — Potrzebujemy twojej pomocy! Mamy tutaj… — wyszczerzył się w swoim największym, firmowym uśmiechu — mały problem.

— Och, zamknij się, Ron. Nie jesteś zabawny, uwierz mi — burknął Harry zza swojego wysokiego i, podobno, najlepszego przyjaciela. Ron rzucał tego rodzaju dowcipami od momentu, gdy opuścili Pokój Wspólny i jeszcze chwila, a Harry przestanie odpowiadać za swoje czyny.

— O co chodzi? — Hermiona odłożyła kopię Proroka Codziennego i spojrzała na nich. Od zakończenia wojny wiadomości podawane w tej gazecie nie były zbyt zajmujące. Zazwyczaj były to artykuły o aktualnych wydarzeniach z dnia Chłopca - Który - Przeżył - By - Znów - Zabić - Voldemorta (Harry nienawidził łączników pisarskich. Naprawdę.) lub trywialne materiały Rity Skeeter na temat, który w danej chwili uważała za najbardziej interesujący. Dziś pisano o perfumach, więc Hermiona bez żalu poświęciła całą swoją uwagę chłopcom.

— Wstań.

— Dlaczego, Ron? Spytałam o co chodzi?

— Zrozumiesz, kiedy wstaniesz, Hermiono.

Wstając, zastanawiała się po raz milionowy, w co takiego ta dwójka znowu się wpakowała. Jej rozważania zostały jednakże przerwane, gdy tylko przyjrzała im się dokładniej.

— Na wszystkie świętości, Harry! Co się stało?

— Skąd wiesz, że chodzi o mnie? Może to Ron znów urósł. Czy coś.

— Nie ma szans. Twoja szata na ciebie nie pasuje — wyjaśniła, przyglądając mu się. Przedtem wzrost Harry'ego wynosił około 165 centymetrów, ale jego sterczące włosy dodawały mu kilka fałszywych cali. Teraz wyglądało na to, że jest od niej niższy o jakiś cal lub trzy, co plasowało go w granicach 150 centymetrów… Ludzie nie kurczą się tyle w ciągu jednej nocy. To musi zostać wyjaśnione. Hermiona szybko przebiegła oczami po Wielkiej Sali; na szczęście uczniowie byli zbyt zajęci jedzeniem, by cokolwiek zauważyć.

— Lepiej usiądź, Harry. Trudniej będzie zauważyć różnicę, a my musimy szybko to rozpracować.

Harry był bardzo wdzięczny za tę sugestię. Nigdy nie lubił, gdy się na niego gapiono i szeptano za jego plecami, a jeśli coś miało nastąpić (i to wkrótce) to właśnie to. Bo kiedy najważniejsze dziecię Światła w wieku siedemnastu lat budzi się ze wzrostem drugoklasisty, plotki i spekulacje będą czymś nieuniknionym. Gryfon szybko usiadł, chcąc ochronić swoją prywatność kilka minut dłużej. Na jego szczęście śniadanie dobiegało końca i większość uczniów oraz nauczycieli opuściła Wielką Salę, dając im chwilę na prywatną rozmowę.

Hermiona wyglądała na pogrążoną w myślach, starając się rozwiązać tę niecodzienną zagadkę. Ron w tym czasie zajął się wpychaniem ogromnej ilości jajek i bekonu do swoich ust, natomiast Harry jakoś stracił apetyt. Zarówno z nerwów, jak i z powodu rudzielca, który zajął się teraz niszczeniem biednego, belgijskiego wafla. Po krótkim namyśle Harry wybrał opcję cichego obserwatora.

Ron nie zmienił się dużo podczas ich sześcioletniej znajomości. Wciąż był najwyższym dzieciakiem w klasie z imponującym wzrostem 190 centymetrów. Wciąż miał oślepiająco rude włosy i masę piegów na całym ciele, ale w ciągu ostatniego roku pojawiły się u niego cechy odróżniające chłopców od mężczyzn. Miał teraz szeroką klatkę piersiową i spory zestaw mięśni wyrobionych podczas treningów quidditcha, przez co wyglądał trochę jak gracz rugby.

Hermiona była nadal… Hermioną. Jej brązowe włosy wciąż kręciły się jak szalone i już dawno zaprzestała walki z nimi. Najczęściej zaplatała je w luźny kok lub upinała za pomocą jednego ze swoich piór do pisania. Jej przednie zęby wciąż były trochę przyduże, jednak dzięki małej przygodzie kilka lat temu zdołała je zmniejszyć do bardziej ludzkich rozmiarów. Teraz, w wieku siedemnastu lat, była kobietą i miała odpowiednie krągłości, by poprzeć te tezę.

Harry pomyślał o reszcie swoich znajomych. W każdym z nich, a przynajmniej w ich ciałach, zmieniło się coś niewytłumaczalnego i jednocześnie oczywistego, pomimo że wciąż wyglądali tak samo. Nawet Neville wyglądał na wyższego i stracił swój „dziecięcy tłuszczyk". Potter przez to wszystko szybko popadł w mini-depresję. Nie miał szerokich ramion i pomimo mięśni wyrobionych podczas treningów i prac w domu wujostwa, wciąż był cholernie szczupły. Jego głos zmienił się od czasu pierwszego roku, ale daleko mu było do barytonu Rona, a przy głębokim, basowym głosie Seamusa brzmiał jak żałosny pisk. Jego stare szkła wciąż tkwiły mu na nosie. Włosy sterczały mu bardziej niż kiedykolwiek, nadając mu wygląd dziecka, które nigdy nie widziało grzebienia. W skrócie — Do cholery, Potter! rozbrzmiał cichy głos w jego głowie. Teraz ty sypiesz krótkimi żartami! — odstawał od reszty, nawet przed tą tajemniczą utratą wzrostu. Ale przynajmniej żyję, pomyślał. Pokonałem Voldemortem i może wyglądam jak karzeł, ale jestem bardzo żywym karłem. Z jego rozmyślań wyrwała go Hermiona, która postanowiła zadać mu kilka pytań.

— Czy czułeś się dziwnie podczas snu?

— Artuje obie? — zapytał Ron z ustami pełnymi… co to było? Przypieczona potrawka? — Arry pi ak abity.

— Dziękuje, Ronaldzie. Jestem pewna, że jest, tak jak mówisz, jednak chciałabym, żeby to on odpowiedział na moje pytania, a nie ty. I bardzo cię proszę, zamykaj usta, gdy jesz. To obrzydliwe.

Ron wyburczał coś pod nosem i powrócił do dziesiątkowania swojego śniadania.

Hermiona potrzasnęła głową, uśmiechając się leciutko.

— W każdym razie, Harry, czułeś cokolwiek?

— Nie, śpię jak zabity.

— To nie czas, żeby udawać bystrzaka, przyjacielu. A wczoraj? Czułeś się dziwnie w pociągu lub podczas uczty? — Hermiona wyglądała na podekscytowaną i Harry odniósł wrażenie, że myśli, iż w tym leży rozwiązanie sprawy.

— Nie, a powinienem?

— Mówiąc szczerze, stary — powiedział Ron, przełykając jedzenie chyba po raz pierwszy tego ranka — zachowywałeś się wczoraj trochę śmiesznie.

— Jak to śmiesznie? — Harry naprawdę nic dziwnego nie zauważył. To była zwykła uczta powitalna za wyjątkiem tego, że było o wiele więcej nowych uczniów. — Śmiesznie „Och, Merlinie, jaki on jest zabawny", czy śmiesznie „Och, matko, jak mi go żal"?

— W zasadzie… ani jedno, ani drugie. Zachowywałeś się po prostu… inaczej.

— Ron próbuje powiedzieć — zaczęła Hermiona — że zachowywałeś się wczoraj, tak jakbyś był… pobudzony.

— Pobudzony?

— Tak! — wykrzyknął Ron, szczęśliwy, że Hermiona tak dobrze to ujęła. — Pobudzony, dokładnie tak jakbyś zjadł za dużo czekolady czy coś. Byłeś bardzo rozmowny…

— … i ożywiony…

— … i nerwowy…

— … a tak naprawdę zjadłeś tylko deser…

— … i chichotałeś, co było cholernie dziwne, stary.

Harry, który czuł się jak na meczu tenisa, obserwując dwójkę przyjaciół, w końcu załapał ostatnie zdanie Ron.

— Ja nie chichoczę! — wykrzyknął oburzony.

— Przykro mi, stary, ale to prawda. I to kilka razy.

— Hermiono?

— Myślę, że Ron trochę przesadza, ale śmiałeś się wczoraj uroczo, Harry. Nigdy nie widziałam, żebyś zachowywał się tak figlarnie.

Harry jęknął i położył głowę na swoich ramionach. Świetnie, po prostu świetnie. "Uroczy" i „figlarny". Dwa przymiotniki, którymi chce być opisany każdy siedemnastolatek.

— Fantastycznie. Jestem dziewczyną — wymruczał w blat stołu, na co Ron wybuchnął gromkim śmiechem, zrzucając przy tym swój kubek. Harry instynktownie wyciągnął rękę i złapał go, nim zdążył zderzyć się z podłogą. Reakcja rudzielca sprawiła, że kilka ciekawskich głów odwróciło się w ich stronę.

— Ron, uspokój się, a co do ciebie, Harry — nie jest tak źle. Takie zachowanie w ogóle nie świadczy o tym, że zmieniasz się w dziewczynę. Mówiąc szczerze jestem urażona tym, że postrzegasz kobiety jako bezmózgie, chichoczące…

— Zwolnij, Hermiono! — Harry wiedział, że musi działać szybko, bo inaczej gniew przyjaciółki będzie ogromny. — Wcale tak nie myślę! Po prostu, męskie ego nie lubi takich słów jak „uroczy" i „figlarny". Wolimy być opisywani jako krzepcy, przystojni, wysportowani… — Ron parsknął w swoje mleko, prawie ochlapując nim Hermionę. — Tak, Ron, wiem, że żadna z tych rzeczy do mnie nie pasuje, dziękuję ci. — Harry zakończył z uśmiechem, rzucając kawałkiem jajka w swojego rudowłosego przyjaciela.

Ron zawsze sprawiał, że czuł się lepiej, nawet jeśli chodziło o śmianie się z samego siebie. Hermiona wymruczała coś mrocznego na temat męskiego ego, ale jej oczy mówiły, że nie jest wściekła tylko rozdrażniona ich nieporadnością.

— W każdym razie — zaczęła, wracając do głównego problemu — byłeś wczoraj uroczy i to nie jest zła rzecz. Poza tym wydaje mi się, że twoje zachowanie i nagła utrata wzrostu są ze sobą połączone, ale nie mam pojęcia w jaki sposób. Dwie rzeczy to za mało, żeby wysnuć jakieś dogłębne wnioski.

— Może to jakiś urok lub klątwa? — zaproponował Ron znad swojego talerza. Harry, który czuł się już lepiej, postanowił spróbować trochę jajek, jednak po jednym kawałku, zdecydował się na zwykłą grzankę. Nie miał pojęcia, jak Ron może jeść ich takie ilości. Smakowały… dziwnie.

— Klątwa odpada. Harry musiałby skurczyć się od razu w momencie jej rzucenia, a przy rzucaniu uroku potrzebny jest kontakt wzrokowy, więc jeśli nie był to któryś z chłopców w dormitorium, w co szczerze wątpię, problem Harry'ego jest innej natury. Jednak, żeby być pewnym…

Hermiona szybko wyciągnęła różdżkę i wycelowała w twarz przyjaciela. Harry'ego po raz kolejny zadziwił fakt, jak straszna może być Hermiona Granger, gdy tylko tego chce. Rzuciła kilka zaklęć i wykonała kilka dziwnych ruchów. Po chwili pokręciła głową.

— Nic a nic. Nie wykryłam żadnych klątw czy uroków. Moje zaklęcia nie mają takiej mocy jak twoje, Harry, ale jestem pewna, że wykryłabym każdą klątwę rzuconą na ciebie w tym zamku.

Gryfon zarumienił się, słysząc ten komplement i wymruczał coś o potrzebie udania się na zajęcia. Nie chciał ruszać się z miejsca i słuchać opinii kolegów o jego nowej, nieco innej, posturze.

— Nie martw się, stary — pocieszył go Ron, gdy wstawali ze swoich miejsc i ruszyli w stronę wyjścia. — Ludzie zawsze będą gadać, ale masz nas, Gryfonów. Lojalność, miłość i jedność to u nas najważniejsze cechy!

— Hej, Harry! — wykrzyknął nagle Seamus. — Jak tam odruchy szukającego? Myślisz, że zdobędziesz Puchar?

Irlandczyk wyszczerzył się i rzucił w jego stronę jabłko. Finnigan — zapalony fan quidditcha — postawił sobie za punkt honoru utrzymanie zdolności Harry'ego w pełnej gotowości i rzucał w niego różnymi przedmiotami przy każdej nadarzającej się okazji. Dziś nie było inaczej, ale dzięki jego okrzykowi Harry był w stanie złapać owoc, nie odwracając nawet głowy w jego stronę.

— Stary, jak to zrobiłeś? — zapytał z podziwem Dean, gdy tylko on i Seamus znaleźli się wystarczająco blisko.

Harry wzruszył ramionami, a Ron poczochrał jego włosy; zadanie, które teraz było o wiele łatwiejsze, biorąc pod uwagę jego obecny wzrost.

— Jest po prostu szybki — powiedział dumnie.

Seamus parsknął głośno.

— Chyba po prostu niski! Jasna cholera, stary, co ci się stało? Wyglądasz jak jakiś pierwszak!

— Och, tak. — Harry zwrócił się w stronę rudzielca. — Już czuję tę miłość i lojalność. Śmieszne uczucie, nie powiem.

Nasz bohater opuścił Wielką Salę w towarzystwie dwóch rozbawionych chłopców, zmartwionej Hermiony i pełnego współczucia Rona.

Miał dziwne uczucie, że to będzie bardzo długi dzień.

Rozdział II — Kto w ogóle chce się przyjaźnić z ogromnym wombatem?

— Wiesz — szepnęła do niego Hermiona w drodze na transmutację — braliśmy pod uwagę klątwy i uroki, ale są też inne rzeczy, które mogły przyczynić się do tego, że się zmniejszyłeś.

Harry rozejrzał się szybko upewniając się, że Seamus i Dean nie będą mogli ich podsłuchać. Może i wiedzą już, że jest karłem, ale wolał nie słyszeć ich teorii na ten temat. Zadowolony z faktu, iż Ron zajmował ich rozmową o quiddtichu, odwrócił się w stronę przyjaciółki.

— Co masz na myśli? — zapytał.

— No więc próbowałam sobie przypomnieć wszystkie książki, które przeczytałam o czarnej magii i te, które mogłyby być pomocne w… — Zamilkła, widząc spojrzenie Harry'ego. — No co? Powinieneś być zadowolony z tego, że jestem taka oczytana! W każdym razie, jeśli weźmiemy pod uwagę to, że zachowywałeś się dziwnie na wczorajszej uczcie, to mógł być jakiś eliksir, który ktoś dodał do twojego jedzenia.

— Ale wszystko smakowało normalnie...

— To nic nie znaczy, Harry. Są eliksiry, które nie mają smaku.

— No dobrze, więc eliksiry to też jakaś opcja. Skąd dowiemy się więcej?

— Porozmawiamy z profesorem Snape'em.

— Umm…

— Och, Harry, profesor Snape nie jest taki zły. Poza tym pracowałeś z nim cały zeszły rok na rzecz wojny, a on jest najbardziej doświadczoną i godną zaufania osobą, jeśli chodzi o eliksiry.

Nie chodziło wcale o to, że Harry nie zgadzał się z tym, co powiedziała Hermiona. Wręcz przeciwnie. Snape wcale nie był taki zły i podczas tych wszystkich przygotowań do wojny zrodziło się pomiędzy nimi coś w rodzaju… porozumienia. W zasadzie Gryfon nauczył się szanować i podziwiać byłego szpiega oraz polubił przebywanie w jego towarzystwie. I właśnie dlatego chciał teraz trzymać się od niego jak najdalej. Wiedział, że Snape najprawdopodobniej zruga go za wzięcie jakiegoś nieznanego eliksiru i będzie szydził z jego niewiedzy. Tak, najlepiej odwlec to jak najdłużej się da.

— Proszę, Hermiono, czy jest jakaś inna opcja?

— Oczywiście. Możemy odwiedzić Madam Pomfrey.

— A więc wybieram bramkę numer trzy — wymruczał posępnie. Nienawidził skrzydła szpitalnego. Po wojnie spędził tam całe trzy tygodnie, będąc pod opieką dozorcy więziennego i pielęgniarki w jednym — Madam Pomfrey. Poprzysiągł sobie, że nigdy tam nie wróci chyba, że sytuacja będzie [i]naprawdę[/i] kryzysowa. Jego przyjaciele wiedzieli, co myśli na ten temat. To był bunt — proste i logiczne.

— To nie jest żaden bunt — sapnęła Hermiona. Harry nie był świadomy, że ostatnie zdanie powiedział na głos i posłał jej przepraszające spojrzenie. — Posłuchaj, ta utrata wzrostu może odbić się na twoim zdrowiu i wizyta w skrzydle szpitalnym to dobry pomysł. Wiem co o tym myślisz i prędzej zjadłbyś sowie przysmaki niż…

— I to z przyjemnością!

— Nieważne, Harry. Ktoś mógł cię otruć lub Merlin jeden wie co jeszcze zrobić.

Ach, więc doszliśmy i do tego. Myśliciel Hermiona rozważyła wszystkie naukowe opcje, proces, który z każdym dniem zabierał coraz więcej czasu i w końcu mogła wejść w skórę Hermiony — Najlepszej — Zmartwionej — Przyjaciółki. Szkoda tylko, że ta cała naukowa wiedza sprawiała, że dziewczyna była coraz bardziej przewrażliwiona. Harry czuł się świetnie. Naprawdę. No bo, powiedzmy sobie szczerze, czy takie rzeczy w życiu Harry'ego Jamesa Pottera nie zdarzają się na porządku dziennym? W ciągu sześciu lat pięć razy walczył z Voldemortem, bił się ze smokiem, był na imprezie z duchami i usypiał trójgłowego psa — Puszka. To tylko część całej zabawy, więc utrata wzrostu była w zasadzie czymś… normalnym. To co robimy dzisiaj po śniadaniu? zastanowił się. Aha! Utrata wzrostu. Świetnie. Zostanie jeszcze trochę czasu na połaskotanie sklątki tylnowybuchowej przed obiadem.

— Harry?

— Przepraszam, Ron, mówiłeś coś?

— Pytałem, o czym rozmawiałeś z Hermioną.

— Och, no więc chce, żebym odwiedził skrzydło szpitalne, ponieważ wpadła na pomysł, że mógł to być jakiś eliksir.

— No jasne! Eliksir. Kurde, Hermiona potrafi zaskoczyć. Dlaczego nie pomyślała o tym wcześniej?

— Ponieważ nie jest naszym prywatnym komputerem i prawdopodobnie brała pod uwagę setki innych scenariuszy.

— Ale wciąż warto się z nią o to podroczyć… czym jest kombuder?

— Nieważne, Ron, już jesteśmy na miejscu. — Uf, uratowany przez McGonagall.

Wszystkie lekcje oraz lunch, minęły bardzo spokojnie. Można powiedzieć, że szczęście było po jego stronie, ponieważ na żadnych zajęciach nie mieli praktyki, wiec mógł je wszystkie przesiedzieć. Harry zauważył, że pomimo tego, iż jeden z uczniów postanowił nagle się skurczyć, nikt tak naprawdę nie zwrócił na niego uwagi. To było coś jak ze ścięciem włosów. Nie, żeby choć raz zmienił swoje uczesanie, ale widział sytuacje kiedy ktoś zmieniał fryzurę, a ludzie zauważali to dopiero po kilku tygodniach. To była duża zmiana, to prawda, ale nie z tych, które ludzie zauważają od razu. No chyba, że są twoimi najlepszymi przyjaciółmi.

Jednak ten czas nadszedł zbyt szybko i z ciężkim sercem Harry ruszył razem z Ronem i Hermioną — właściwie to dziewczyna ciągnęła go za rękę, podczas gdy rudzielec szedł z tyłu, śmiejąc się głośno — do skrzydła szpitalnego. I to jeszcze przed kolacją.

— Witaj, Harry! Długo się nie widzieliśmy. Zastanawiałam się, kiedy się u mnie pojawisz, ale nie brałam pod uwagę już pierwszego dnia. Co sprowadza cię do mnie tym razem?

— Skurczyłem się.

— Słucham?

Harry westchnął i wyprostował się.

— Obudziłem się dzisiaj rano 6 cali mniejszy.

— Och, to rzeczywiście imponujące. Chodź tutaj i pozwól mi się przyjrzeć.

— Czy myśli pani — wtrąciła Hermiona, która martwiła się tym wszystkim coraz bardziej — że mógł to spowodować jakiś eliksir? Albo urok? Próbowałam sprawdzić czy nie rzucono na niego żadnych zaklęć, ale...

— Spokojnie, moja droga — powiedziała kobieta, używając swojego najbardziej uspokajającego tonu, który dla Harry'ego brzmiał trochę srogo. Jednak on od początku był uprzedzony do tej wizyty. — Jestem pewna, że po moich badaniach znajdziemy jakieś rozwiązanie.

Po tych słowach skierowała Harry'ego do jednego z łóżek. A w zasadzie do "Jego Łóżka". Kobieta żartowała często, ze zawsze trzyma to posłanie wolne, specjalnie dla niego. Potter nie widział w tym nic śmiesznego.

Pielęgniarka rzuciła kilka niewerbalnych zaklęć. W pewnym momencie wsadziła nawet mu różdżkę w usta, a Harry z paniką pomyślał, że koniecznie musi umyć potem zęby. Jedynymi odpowiedziami na jej starania były ciche pogwizdywania, odgłosy dzwoneczków i masa kolorów. Jego przyjaciele stali tuż obok; Hermiona wciąż miała ten zatroskany wyraz twarzy, podczas gdy Ron nie mógł pozbyć się głupiego uśmiechu. Wiedział, że Harry'emu nic nie jest. Hermiona martwiła się, ponieważ zbyt długo nad tym myślała. Harry stawiał czoła o wiele poważniejszym rzeczom i przeżył. Więc to nie było nic poważnego i na pewno wszystko jakoś się ułoży. Prawda?

— Skończyłam już moje badania — powiedziała nagle pielęgniarka.

Harry zaczekał kilka sekund.

— I?

— Jesteś niski.

— To wszystko? Po tym wszystkim, to jest jedyne rozwiązanie?

— Harry! Maniery! — syknęła Hermiona, używając najlepszego matczynego tonu. — Niech pani kontynuuje. Jaki jest powód tej utraty wzrostu?

— Żaden.

— Huh…?

— Po prostu, panie Potter — westchnęła kobieta. Szanowała tego młodego człowieka, ale czasami sprawiał wrażenie zbyt mało uświadomionego. — Utrata wzrostu nie jest skutkiem żadnego uroku, klątwy, zaklęcia czy eliksiru; to coś zupełnie innego, coś wewnętrznego. Poza tym jesteś okazem zdrowia. W zasadzie twój poziom magii trochę się zwiększył, co sprowadza nas do…

— Dziedzictwa! — wykrzyknęła nagle Hermiona, która wyglądała na złą na siebie; tak jakby to była najbardziej oczywista odpowiedź na świecie.

Co najdziwniejsze, Ron wydawał się być tym razem bardziej poinformowany niż Harry.

— Więc… — powiedział powoli. — Harry jest jakąś magiczną kreaturą?

— Że co takiego? — wykrzyknął nagle brunet. Jego umysł podsunął mu obrazy siebie samego przemieniającego się w chochlika i wielkiego pająka.

— Uspokój się, młodzieńcze. Jest duże prawdopodobieństwo, że jesteś magiczną kreaturą całkowicie lub tylko częściowo. A w starych, czystokrwistych rodzinach to bardzo często spotykane. Wiele rodów posiada w sobie krew jakiejś humanoidalnej istoty, najczęściej pochodzącą z czasów starożytnych i średniowiecza. Geny te później otrzymują w tak zwanym „spadku" młodsze pokolenia.

— A więc przegrałem sprawę już w brzuchu matki?

— Jeśli chcesz ująć to w taki prostacki sposób, to tak. Jednak nie oceniałabym tego tak od razu, panie Potter. Ta teoria jest jedyną, którą mogę wysnuć po przeprowadzonych badaniach. Być może twoje ciało po prostu zdecydowało się skurczyć i żadne geny nie mają z tym nic wspólnego. Jednakże, jeśli jesteś istotą humanoidalną, to nie możemy stwierdzić jaką. Z tym jednym symptomem, jest to niemożliwe do ustalenia.

Kilka minut później cała trójka opuściła skrzydło szpitalne. Harry ściskał w dłoniach broszurkę zatytułowaną: Magiczny spadek i Ty. Nie miał pojęcia kto jest jej autorem, ale miał nadzieję, że ta osoba nie obrazi się, jeśli spali ten świstek w najbliższym kominku. Oczywiście zaraz po tym jak ucieknie od Hermiony.

On zwyczajnie nie mógł być jakimś magicznym stworzeniem. To brzmiało zbyt dziwacznie, nawet jak na niego. Natomiast jego przyjaciółka podeszła do tego, jak do każdej pracy domowej: obiecała, że da z siebie wszystko i poszuka jakiegoś rozwiązania w bibliotece. Ron posłał mu krzywe spojrzenie — spędzą tam pewnie mnóstwo czasu, a rudzielcowi wcale to się nie podobało.

Harry poczuł się jak obiekt naukowy widząc, że jego przyjaciółka już miała zestaw pergaminów i piór gotowych do zapisania wszystkich obserwacji. Obydwoje posyłali mu ukradkowe spojrzenia. Wzrok dziewczyny był bardziej oceniający, nat...

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bloodart.opx.pl
  •