Kołakowska Agata - We dnie, Polscy autorzy(2)
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
//-->Copy right © Agata Kołakowska, 2015Projekt okładkiPrószy ński MediaZdjęcie na okładce© Stephanie Frey /Trevillion ImagesRedaktor prowadzącyMichał NalewskiRedakcjaEwa CharitonowKorektaKatarzy na KusojćAgnieszka UjmaISBN 978-83-8069-769-0Warszawa 2015Wy dawcaPrószy ński Media Sp. z o.o.02-697 Warszawa, ul. Rzy mowskiego 28www.proszy nski.pl1Anna, 12 i 13 lipca 2013Miasto ledwie dy szy, umęczone upałem. Powietrze aż drży, błagając o solidną burzę jako litość. A pośród tego ja, wracająca z pracy, całkiem rześka, jak chłodzona niewidzialną bry zą.Lekka i energiczna wśród opły wającego mnie potoku zmęczony ch i poczerwieniały ch od skwaruludzi. Pod kołami stojący ch w korkach samochodów topi się asfalt, a ja roztapiam się z rozkoszyna my śl o czekający m mnie dzisiaj wieczorze.Otóż nie będę musiała robić nikomu kolacji ani długo zachęcać Zuzki do zjedzenia porcjiwarzy w. Nie usły szę sprawozdania z kolejnego nudnego zebrania w korporacji Roberta. I nie będęmusiała głupio przy takiwać, aby nie zorientował się, że nie słucham już od dawna. Nie będę teżpo raz setny zaganiać córki do my cia, a potem wciąż od nowa czy tać jej tej samej książeczkio przy godach niesfornego żółwia (swoją drogą, naprawdę nie mam pojęcia, co moja Zuzia widziw tej bajce…). Za to będę mogła wy brać wieczorny film według własnego gustu i zjeść podczasseansu całą paczkę chipsów, nie narażając się na wy kład o ich dewastujący m wpły wie na ludzkiorganizm. Kto wie, może nawet wy piję zby t dużo wina, a jutro wstanę zdecy dowanie zby t późno?Bo nikt nie będzie mnie budził z żadnego – ale to naprawdę żadnego! – powodu. Na pewno niewy biorę się na spacer do parku ani ty m bardziej na zakupy spoży wcze. Nałożę za to na twarzmaseczkę z glinki i spędzę niemal cały dzień w mojej najstarszej, za to najwy godniejszejpidżamie, czy tając książkę. Później może zadzwonię do Hanki i wy bierzemy się do kina nanajbardziej romanty czną i przesłodzoną komedię, jaką ty lko znajdziemy w repertuarze. I nikt niebędzie mi jęczał nad uchem, że to naiwne i uwłaczające mojej inteligencji…Humor mam wy borny. Cała aż drżę. Czuję się jak kiedy ś, za czasów szkolny ch, w przeddzieńwakacji. Przechodząc na światłach, uśmiecham się do siebie, co pani idąca z naprzeciwka odbieranajwy raźniej jako oznakę szaleństwa; przy gląda mi się bacznie i przy śpiesza kroku. Weekend bezmęża i córki czas zacząć! – piszczę w duchu. Niech ży ją teściowie i ich mały domek nadjeziorem!Kiedy w końcu wy siadam z autobusu, wy bawiona wreszcie z odgry wania roli sardy nkiw puszce, postanawiam wpaść do osiedlowego sklepiku, gdzie szy bko wy bieram niezbędne miwieczorem akcesoria. Białe wy trawne wino, chipsy papry kowe, oliwki i lody czekoladowe. Niewiem, jak zareaguje na to mój żołądek, ale psy chika już ma się całkiem nieźle, stwierdzam,pakując wszy stko do nieekologicznej (co z pewnością wy tknąłby mi Robert) siatki.Nasze mieszkanie wita mnie wszy stkimi możliwy mi dowodami na to, że Robert z Zuzkąpróbowali się spakować. Smętnie porozrzucane ubrania na krzesłach w kuchni i na kanapiew salonie. Na środku przedpokoju porzucona walizka, której najwy raźniej zdecy dowali się niezabrać, a wokół niej uznane za zbędne buty. Całkiem słusznie, gdy ż są to głównie kozaki. Zaglądamdo pokoju Zuzi. Przeszło tamtędy zabawkowe tornado, bo lalki i pluszaki znajdują się wszędzie,ty lko nie tam, gdzie powinny, czy li na białej komodzie obok okna. Aż trudno uwierzy ć, że Robertuważa się za osobę poukładaną i doskonale zorganizowaną! Mimo to, nie wiedzieć czemu, sądzi, żeto ja po nim wszy stko powinnam sprzątać, układać i odstawiać na miejsce. By ć może ludziezorganizowani tak właśnie mają? Mają od tego swoich ludzi? Cóż, sama jestem sobie winna. Jakby nie by ło, zawsze po nim sprzątam. Nawet w ty m przy padku nie umiem by ć konsekwentna…Jestem o krok od wściekłości na męża i resztę świata, ale nie! Ty m razem nie popełnię tego błędu.Zamy kam pokój Zuzki. Buty kopię pod ścianę. Ubrania zbieram na jedną kupę i postanawiamspędzić czas wy łącznie ze sobą. I dla siebie. Próbujące się do mnie dobrać poczucie winyzagry zam lodami i zapijam winem. I jest mi cudownie.Komórka rozdzwania się gdzieś w okolicy połowy paczki chipsów. Po drugiej stronie odzy wasię nieco zachry pnięty głos starej dobrej przy jaciółki. Kiedy Hanka dowiaduje się, że trafił mi sięwolny weekend, py ta kontrolnie, czy aby nie bredzę w malignie, po czy m obwieszcza, że będzieza godzinę z porcją ostrego jak diabli jedzenia od Chińczy ka. Rozważam przez chwilę, czypowinnam mieszać azjaty ckie jedzenie z lodami, ale za bardzo je lubię. Poza ty m zby t zachwy camnie odzy skana wolność i zby t lubię towarzy stwo Hanny, aby sobie tego odmówić. Odrzucamobawy. Nadal jest mi cudownie.Siedzimy we dwie, ramię w ramię, na podłodze, prawie tak jak kiedy ś. Jakby śmy nieprzekroczy ły trzy dziestki, jakby śmy nie poczy niły ty ch wszy stkich wy borów i jakby śmy wciążwierzy ły, że wszy stko się może zdarzy ć. Wszy stko, co dobre, rzecz jasna. Choć Hanka –spoglądam na przy jaciółkę – by ć może nadal wierzy. Ja niekoniecznie.Miałam się nie poddawać niskim nastrojom!Dostaję do ręki pałeczki i kartonowe pudełko. Ostre smaki powodują przy pły w beztroskiw mojej duszy. Chy ba trochę rozumiem bulimiczki. Współczuję im, ale rozumiem. Tak samo jakalkoholików. Domy ślam się źródła ty ch niszczący ch uzależnień i jestem przerażona. Ja nie mamnałogów, jeśli nie liczy ć nadmiernego przy wiązania do kawy. Żeby uzależnić się od rzeczyszkodliwy ch, chy ba trzeba odwagi? Ja za bardzo się boję. I zby t wielu rzeczy.Miałam nie my śleć, napominam się w duchu. Jestem wolna i lekka. Wolna i lekka.– Fajnie, co? – mówi Hania, sięgając po kieliszek wina.Czarne, gęste włosy założy ła za ucho.– Super! – przy takuję, upuszczając ponownie do pudełka zby t śliską (jak na moją umiejętnośćposługiwania się pałeczkami) nitkę makaronu.– Pomy śl ty lko, że ja mam tak codziennie. Żadnego faceta nudziarza, żadnego dziecka doniańczenia i żadny ch teściów!– I powiedz jeszcze, że to by ł twój świadomy wy bór… – Ry zy kuję, mimo wszy stko nieco
[ Pobierz całość w formacie PDF ]