Konopnicka Maria - SZKICE, Nieposortowane
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Konopnicka Maria
SZKICE
O BOHDANIE ZALESKIM
jeżeli o jakimkolwiek poecie trudno jest mówić z tak zwanego ogólnego
stanowiska poezyi, tedy o Bohdanie Zaleskim prawie niepodobna. Jest bowiem w tej
duszy śpiewaczej coś, co się cola od biegu wielkiej, tysiącem żywych zdrojów
spotężniałej rzeki natchnionego słowa; coś, co przeciw jej prądowi wstecz idzie, aż
do źródeł samych. Jest w duszy tej coś, co się nie zlewa, nie może zlać z ogromnym
ciekiem wód, niosących pieśń naszą do oceanu wszechludzkiego piękna.
Coś, co przyzostaje i trzyma się u jej pierwszego wybuchu. A jeśli się i rozstru-
mieni, roztęczuje przebystrym ruczajem, to tylko na czas i na ściśle zakreśloną
przestrzeń. Których gdy domierzy, rzuca się skroś ziemi, przepływa niewidzialne,
zatajone żyły, i znów u świeżych, u najświeższych źródlisk pieśni pierworodnym
wytryskiem uderza. A czyni tak nie raz, nie dwa, ale "przez cały ciąg żywota swego i
zgoła niezależnie od miejsc, w jakich pieśniarz przebywa, i zgoła bez względu na
czas, w jakim żyje, albo*na ogrom skoku, choćby ten był od samego nieba i przez
wszystkie światy.
] czyni tak bez obliczeń, bez zamierzonego planu, mocą natury swojej i
nieprzepartego instynktu, tą mocą nieukróconą, która sama sobie panuje i sprawia, iż
coś jest, bo jest.
Na nic tu tedy krytykowi śluzy i tamy ogólnych poetyckich reguł, w których każdy
wiosenny wylew świeżego natchnienia tyle czyni szkód i wyłomów. Na nic mu piony i
sznury miernicze, któremi próbuje głębi ) wartkości prądów. Na nic mu nadewszystko
naładowane przewoźnemi porównaniami stare i trzeszczące promy, które,
przeciągane mozolnie od brzega różnic do brzega podobieństw na zwijanej i
rozwijanej skrzypiącą korbą linewce, udają, że płyną naprzód swoim własnym
ruchem.
Ta bowiem pieśń pomija wszelkie i tamy
3
i śluzy, przeskakuje, lub podpływa sznury, a tak bardzo jest w sobie osobna, iż
również zawodną rzeczą byłoby wskazywać jej różność, jak i jej podobieństwo z
innemi.
Gdy jednak — a wiemy o tem wszyscy — Bohdan Zaleski silną indywidualnością
poetycką nie był; gdy nie miał tej dużej ręki, co to piętno swoje na wszystkiem, czego
tknie, wyciska; gdy ani w tem, co było jego słabością, ani w tem, co było jego siłą,
pęd twórczości samodzielnym nie jest, — powstaje pytanie: czem się to dzieje, że
pieśń jego nie łączy się, nie zlewa w jedność z ogólnym prądem naszej poezyi, i że
się oku patrzącemu za drżeniem i skrzeniem prądu tego, ani właściwie ująć, ani
ocenić nie daje?
Mniemam, iż najistotniejszym powodem tego zjawiska jest potężna
indywidualność ukrainnej ziemi, która poetę wydała. Indywidualność potężna nietylko
w porównaniu do innych owoczesnych dzielnic kraju, ale — i to jest sam rdzeń tej
kwestyi — przeważająca nieskończenie odrębność i siłę osobowości samego poety. A
to w takiej mierze, iż poeta nie wyzwolił się nigdy ze stosunku bez-
4 ^ggj^ag^^atfiatgygigsygsgssaigaig
pośredniej przynależności duchowej do swojej Ukrainy; że duch jego nigdy nie
wyszedł ze stadyum współżycia z jej przyrodą, współczucia i myślenia z jej dziejami;
że nigdy nietylko nie dorósł do podmiotowej pełno- letniości, że się tak wyrażę, ale
nie osiągnął tego nawet stopnia usamowolnienia, na którym dziecię odłącza się od
matczynej piersi.
Jakoż, jakakolwiek pomiecie nim fala, jakiekolwiek miody poda mu życie i
jakiekolwiek zgotuje gorycze, zawsze on odwróci się od nich do tej piersi, która go
przez cały wiek jego przykarmiać będzie mlekiem dum i mleczem kwieciac,
najpierw w żywej rzeczywistości Zujowego futoru w śnie na jawie* i w Bśnie
złotym, a później w jego tęczowych, coraz bledszych a bledszych odbiciach.
Bo ten pokarm mistyczny nie wysechł nigdy dla Bohdana. Bywała dusza jego w
spiekocie obcego nieba, a rzeźwił ją; bywała w upragnieniu i suchości wnętrznej, a
poił ją. Zaprawdę, żaden z pieśniarzy naszych nie był tak biernie, tak dziecięco
przytulony do tej piersi karmicielki, jak był do niej przytulony Bohdan. Bo inni
pieśniarze, rosnąc duchem
na różną wysokość, zawsze jednak wyrastali tak, iż czas im było zerwać się z kolan
matki-ziemi w lot własny, w świat własny, szeroki. A czynili tak nawet ci, których dola
nie gnała precz od niej.
Ale Bohdan nigdy takiego własnego lotu i własnego osobnego świata ducha,
poza Ukrainą nie miał. On, który się i na za- ziemski żywot przymawiał o nią Bogu.
Bo inni pieśniarze miłowali ziemię-rodzi- cielkę, jak miłuje matkę syn-mąż, syn-
czło- wiek, który, choć sercem poczuwa się do niej, choć się zastawia za nią pieśnią i
ramieniem, przecież i po za nią ma takie rzeczy, w których mu być trzeba. Zaczem
przychodzi chwila, że odłącza się od niej i przyzostaje w świątyni ducha swego, i
mówi onej zafrasowanej, onej szukającej: Niewiasto, co mnie i tobie ?
Ale Bohdan, jakiekolwiek prazniki życia szły, i do jakiegokolwiek wędrował
Jeruzalem, zawsze się pilno wzorzystych rańtuchów Ukrainy trzymał, a rzeczy, w
którychby mu bez niej być trzeba, nie uznawał zgoła.
Kiedy więc inni ogarniali ziemię pieśnią
i porywali ją ku sobie, Bohdan sam był ogarnięty Ukrainą swoją i sam w jej słodkiem
jeństwie pieśń swoją ku niej wyśpiewał.
I kiedy inni ukochali w ziemi rodzinnej — ojczyznę, Bohdan ukochał w niej —
matkę. Ojczyzną była mu Polska, którą chętnie z ukraińska Polszczą, albo
sŁaszą zwał; ale Ukraina — matką.
Rzecby można, iż dlatego miał je obie, aby w pieśni jego rozbrzmieć mogły conaj-
miększe, najsłodsze, najpieściwsze tony na rzecz Ukrainy właśnie. Tony, jakich
Polska, ze swojem owoczesnem burzliwem i pociemniałem obliczem, nie natchnęła
nigdy temu śpiewakowi szerokiej ciszy i wolnej pogody.
1 rzecby można, iż dola dlatego tylko osierociła Bohdana w samym progu życia,
iżby serce jego umiłować mogło bez podziału jedną tylko matkę-Ukrainę.
A stosunek ten jest obustronnie całkiem wyjątkowy.
Bo i Ukraina, nietylko, że wydała pieśniarza swego, jak wydaje trawy stepowe i
stepowe kwiecie, ale i zhodowała go tak samo, jak one
hoduje, w najtkliwszem przytuleniu, wprost na swojem łonie.
Ten futor Zuja znachora, ta miodna a wonna pasieka, to tylko zamówka, żeby
pacholę jak najbliżej przy sobie zatrzymać. Jakoż nakryła je burzanami tak, że ani
ono świata, ani świat jego długi czas nie widział. I póty nie puściła, póty nie
powierzyła Laszy, póki go na amen nie zaczarowała. Póki go nie zaczarowała tak,
że stał się wskroś jej obrazem, jej dźwiękiem, jej echem.
Śmiało rzec można, iż żaden z naszych poetów nie miał duszy tak zupełnie
roztopionej w rosach, tak pachnącej kwieciem, tak stru- mieniącej potokami, tak ufnie
oddającej siebie ziemi-rodzicielce, bez innego pragnienia nad rozpłynięcie się w niej,
zagubienie, zatracenie.
Jakoż, wsłuchawszy się w Bohdanowe pieśni, słyszymy w nich bezpośrednio
prawie głosy przyrody ukrainnej, tak, jakbyśmy słuchali szumu wiatru, szeptu traw,
furkotu skrzydeł ptasich, huku wód Dnieprowych, lub szerokiego uciszenia stepu.
Stąd muzyczność pieśni tych wibrująca, roz- strzenna, falista, wyprzedzająca w
swoim cza-
8
sic wszelką teoretyczną zasadę takiego właśnie tworzenia. Stąd ich rozlewność
prześpie- wna, ich dopełnianie się westchnieniami jakby, temi charakterystycznemi
»och« i »ach« Bohdana, które, jeśli nie zawsze odpowiadają istotnej potrzebie
czytanego wiersza, znajdują za to nieomylne swe usprawiedliwienie w potrzebie
chwycenia tchu, lub wyrzucenia tchu! z rozśpiewanej piersi.
Stąd ich gubienie się, rozśpiewanie w echach różnogłosych, podawanych do
wtóru od nieba do ziemi. Stąd i to czarodziejstwo, które sprawia, iż jedno zaniesienie
się głosu, jeden dech pieśniowy rzuca nas w jakieś bezbrzeża, w jakieś nieobjęte,
nieprzejrzane dale.
Spróbujmy-no głosem, zaciągnijmy-no piersią:
Hej, step mój ojciec, sicz moja matka, Orłowie ci — rodzina 1 —
a otoczy nas, widomie niemal, taka siność powietrzna, takie morze wolnych,
szerokich błękitów, że tylko skrzydła na nie kłaść — i lecieć, lecieć, lecieć...
. Ale i plastyka Bohdana ma w sobie coś
muzycznego. Ma rytm i ton linii, jaki tylko przyroda sama z dzieł swoich dobywa.
Ton — jest półtonem raczej. Nigdy nie zabrzmi surowem, twardem,
bezwzględnem odgraniczeniem się od wielkiej, przepłynnie zharmonizowanej
całości. *
Linia — określa zjawisko w najwyższym stopniu zmienne, rozlotne,
jednochwilowe, ledwo że wzbudzone, a tuż wsiąkające w ogromne tło wiecznego
stawania się.
Rytm — nie znajduje sam w sobie skoń-
♦
czoności swojej. Domaga się on
koniecznie
współwzbijania się i współspadania jakiej wielkiej, żywej, ciągle pracującej fali
wszech- kształtu, wszechbytu, wszechruchu.
Stąd przedziwna miękkość tej plastyki, która wprost nie może utrwalić się i
stwardnieć, zalewana ciągle muzycznością własną tak, że o sile jakiegoś rysu nie
stanowi u Bohdana uderzenie dłuta, ale — napięcie tonu. A to w takiej mierze, iż
postacie jego oglądamy zawsze w pierwszym narzucie gliny, a nigdy w spiżu, i nigdy
w marmurze. On je lepi f i śpiewa. A gdzie się w śpiewie silniej pierś
1
°
zaniesie, tam i rzut ręki silniejszy; a gdzie śpiew mdleje i opada, tam i kształt zaciera
się, gaśnie.
Stąd żadna z tych postaci nie jest i nie może być posągiem, ale każda ma coś ży-
wego, ma coś drgającego w sobie. Coś, co nie zdołało, zda się, ostygnąć jeszcze po
dotknięciu ręki poety. Przyjrzyjmy no się tym jego panom Czepichom, panom
Hołowatym, Jazłowieckim, Swierczowskim; tym jego panom Koszowym, panom
Sahajdacznym, jak się to rusza, jak gra wszystkiemi fibrami konia i człowieka; jakie
to lekkie, sprawne, po- lotne, a spostrzeżemy, że postacie te dźwięczą poprostu
jakimś wnętrznym rytmem. Otóż ta to muzyczność Bohdanowej pieśni, nietylko z
rytmu tonu, ale i z rytmu linii płynąca, nadaje pieśniom tym szczególnie świeżą i pier-
wotną krasę, podpatrzoną w naturze jakimś szóstym zmysłem, który jest i widzeniem
razem, i razem słyszeniem i czuciem, zaostrzo- nem niebywałą wrażliwością na
muzykę słowa.
Przyczyny wszakże tego próżnoby szukać w rozmyśle artystycznym: w tym
rozmyśle, który z całego mnóstwa barw, linii, świa-
teł, wybiera i grupuje obrazy wedle własnego planu i własnego rozumienia piękna.
Zgoła!
W pieśni Bohdanowej czynnik refleksyi jest niezaprzeczenie najsłabszym
czynnikiem twórczym, co się odbija zarówno w niedoskonałej budowie jego
większych poematów, jak i w cudownie rozkwitających wonią i blaskiem drobnych
jego pieśniach. Owszem, przeważnym czynnikiem w twórczości Bohdana jest
instynktowność, jest wpółświadome jakby podanie się pieśniarza na tony i dźwięki,
na tęczowe i echowe odbicia otaczającej go przyrody; jest rozśpiewanie się w niej, z
nią i przez nią.
Zaczem idzie, że w pieśni Bohdana widzimy Ukrainę nie w poetyckim ładzie i
układzie, i nie w poetyckiej rozmaitości skończonych i odrębnych momentów, ale w
ruchomej, wibrującej, bardzo żywej i bardzo rozlewnej przypadkowości zmiennego w
formie, a przecież jednolitego w treści podłoża momentów takich. Widzimy w pieśni
tej Ukrainę, nie odtworzoną rymami, ale wprost biernie odbitą.
Jak się to stało? Czyja w tem była sprawa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]