Korotaj Marta - Nie mogłam zmusić nóg do biegu. Stwardnienie Rozsiane [artykuł], SM
[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Stwardnienie Rozsiane
http://samisobie.clan.pl/sm.htm
Stwardnienie Rozsiane
Sclerosis Multiplex (SM)
O chorobie
ie mogłam zmusić nóg do biegu
Prezentacja strony WWW autorstwa Edwarda Karola Kacprzaka
Prezentacja strony Oddziału Warszawskiego Polskiego Towarzystwa Stwardnienia
Reportaż pt." ie mogłam zmusić nóg do biegu" zamieszczony w nr 33 Gazety Wyborczej z dnia
89 lutego1997roku
ie mogłam zmusić nóg do biegu
Jedni siedzą na wózkach, inni poruszają się o kulach, jeszcze inni trzymają w ręku białą laskę.
Szybko odwracasz od nich wzrok, gdyż pamiętasz wyniesione z domu zalecenie: nie przyglądaj się
obcym, zwłaszcza inaczej wyglądającym. ie przyjdzie ci do głowy, że przecież i ty niespodziewanie
możesz stać się inwalidą. Tak jak ja Marta Korotaj
Byłam młodą, zwykłą dziewczyna, właśnie skończyłam studia, a ponieważ podjęłam pracę już w
czasie ich trwania, nie musiałam, tak jak wielu znajomych, szybko decydować się, co zrobić ze
swoim życiem. Miałam całkiem dobrą rodzinę, urządzone własne życie osobiste, wielu kolegów i
przyjaciół, a nawet problem mieszkaniowy był chwilowo załatwiony. Mimo mniejszych czy
większych kłopotów i trudnych spraw wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze.
iewiara i wstyd.
agle, niespodziewanie przyszła choroba, która uczyniła ze mnie inwalidkę. Oczywiście nie było to
tak, że poszłam do łóżka kompletnie zdrowa, a na drugi dzień obudziłam się jako osoba
niepełnosprawna. astępowało to szybko, ale stopniowo. Zaczęło się niewinnie, od zawrotów głowy
i towarzyszącego mi ciągle zmęczenia, na co zupełnie nie zwracałam uwagi. Pewnego dnia chciałam
dogonić stojący na przystanku autobus i nagle okazało się, że dwudziestokilkuletnia dziewczyna nie
jest w stanie tego zrobić. Czułam się jak związana, nie mogłam zmusić nóg do biegu i oczywiście
autobus odjechał. Zrozumiałam, że cos się dzieje, czego nie mogę lekceważyć. Zrozumiałam, że to
już nie jest tak, że samo przyszło i samo przejdzie. Decyzję, by poradzić się jakiegoś lekarza,
odkładałam, wymyślając inne, ważniejsze sprawy. Może było w tym trochę podświadomego
przekonania, że póki nie powiem o TYM głośno, to jakby TO nie istniało. A może ciągle uważałam
te objawy za głupstwa, a siebie za histeryczkę po prostu wstydziłam się.
Panika i płacz
Minęło kilka miesięcy, nadszedł nowy rok i wtedy postanowiłam wziąć się za swoje zdrowie.
Poszłam do lekarza i tu spotkał mnie wstrząs. Zamiast z kilkoma receptami, wyszłam ze
skierowaniem do szpitala. Wpadłam w panikę. Powiedziałam o tym tylko mojemu chłopakowi,
bliska histerii, prawie przygotowana na najgorsze. On zachował zimna krew. astępnego dnia
miałam służbowo wyjechać postanowiliśmy, że mimo wszystko pojadę, a potem zacznę dalej
działać. Po kilku dniach wróciłam do Warszawy znowu nie myśląc o chorobie, żyjąc codziennymi
sprawami. Skierowanie do szpitala głęboko schowałam. I tak minęło kilkanaście tygodni. Problem
jednak istniał w dalszym ciągu i gdy wszelkie próby wywierane na mnie przez mojego towarzysza
1 z 8
20071106 10:55
Stwardnienie Rozsiane
http://samisobie.clan.pl/sm.htm
życia Janusza nie odniosły skutku, powiedział o wszystkim moim rodzicom. Zwielokrotnionemu
szturmowi nie mogłam się oprzeć i wreszcie poszłam do szpitala. Tutaj spotkałam się z kolejnym
przykrym doświadczeniem, chociaż wszyscy odnosili się do mnie miło, nikt mnie nie lekceważył, a
myślę, że i badania jak na ówczesne warunki były robione szybko zobaczyłam kartę przywieszona
na łóżku ze wstępnym rozpoznaniem choroby, której najbardziej się obawiałam ( jestem
zwolenniczka, mówienia choremu prawdy, ale mówienia, a nie pisania bezosobowo na karcie!).
Zaczęłam płakać załamałam się. Jadłam, poddawałam się badaniom, chodziłam i stale płakałam, i
tego płaczu nic nie mogło powstrzymać. Łzy nieustannie płynęły mi z oczu. Wszyscy albo pocieszali
mnie, albo krzyczeli. ic nie pomagało płakałam. Trwało to kilka dni. Chciałam od tego uciec,
chciałam wyjść ze szpitala. Byłam niekonsekwentna; z jednej strony nie życzyłam sobie, żeby
znajomi przychodzili do szpitala i widzieli mnie w takim stanie, z drugiej jednak bardzo ich
potrzebowałam.
Próby i rezygnacja
Wreszcie wróciłam do domu i przestałam płakać. ie było jednoznacznej diagnozy miałam robić
jeszcze dodatkowe badania laboratoryjne i przychodzić do szpitala na kontrolę. Po stwierdzeniu, że
podłożem choroby są zaburzenia neurologiczne, zakończono moje leczenie skierowaniem do
specjalistycznej poradni. ie poszłam tam i nikogo to nie zainteresowało. Zrozumiałam, że jestem
przedmiotem, którego nie można wyleczyć i który tylko psuje statystykę szpitala. Czy żyję, czy
choroba się posuwa, co się ze mną stało nikogo z personelu to nie obchodziło ( zresztą do dnia
dzisiejszego, a trwa to już długo!) Po takich przeżyciach nie chciało mi się nic robić i wtedy pomogło
mi wielu przyjaciół. Dzięki ich pomocy wyjechałam za granicę, żeby robić dalsze badania, bo
wówczas w Polsce, a był to koniec lat 80, brakowało specjalistycznego sprzętu, a ten, co był, często
się psuł. iestety, kolejne badania dawały jednoznaczny wyrok choroba jest nieuleczalna. Mimo
piętrzących się utrudnień biurokratycznych jeździłam w Polsce do innych miast, by podejmować
próby leczenia się środkami rzadko dostępnymi. Znajomi namawiali mnie też na różnych
homeopatów, zielarzy, bioenergoterapeutów i uzdrowicieli. Mimo sceptycyzmu chodziłam wszędzie,
gdyż miałam nadzieje, że może jednak ktoś pomoże. ie chciałam też robić przykrości
przyjaciołom. Mogłabym opowiadać o przeróżnych metodach i związanych z tym przeżyciach
bardzo długo. a przykład poddałam się hipnozie i zaczęłam sama chodzić, naprawdę sama
chodziłam ! Doświadczyłam bardzo bolesnych kłuć specjalnymi gwoździami, łykałam tajemnicze
kulki zawierające złoto i inne minerały przesłane aż z ew Delhi, przyswajałam sobie czyjąś energię
życiowa, niestety tylko na bardzo krótko. Tak naprawdę nic nie pomagało. Zrozumiałam, iż mojej
choroby nie można wylecz.
Samotność i podejrzliwość
Poczucie krzywdy, które mnie ogarnęło, wyładowywałam na najbliższych ( oni przecież zawsze byli
pod ręka ). Krzyczałam, płakałam, popadałam w zupełna prostację, nie chciało mi się żyć bo po co
i dla kogo? W tym okresie wielu moich znajomych, którzy nie potrafili do mnie dotrzeć, zaczęło
znikać mojego życia. Ja nikomu nie ułatwiłam sytuacji nie odbierałam telefonów, zamykałam się w
pokoju, nie przyjmowałam prawie żadnych wizyt. Po tylu wspólnych latach odszedł ode mnie
Janusz. Zdaję sobie sprawę, że wszystkiego nie można zwalać na chorobę. Wiem, że w normalnych
warunkach powinniśmy się pobrać, zdecydować na dziecko, może zmienić pracę. Mieliśmy pewne
kłopoty ze sobą, wiem, że byłam straszna, ale moja choroba zamiast nas połączyć rozdzieliła. Jakie
czeka mnie życie ? ie mogę samodzielnie chodzić, niewyraźnie mówię, mam częste zawroty głowy,
szybko się męczę, nie mogę ręcznie pisać, tylko na maszynie lub komputerze. iektórzy ludzie
zaczęli mnie traktować jak przedmiot i kładli na mnie kreskę, bo czegóż można się spodziewać po
osobie w takim stanie. ie obchodziło ich moje zdanie, mówili przy mnie o mnie tak, jakby mnie nie
było, padały nawet pytania: "Czy ona jest normalna ?" Wiele spraw za mnie załatwiano, bo nie
rozumiano, co mówię doprowadzało mnie to do szału. Chciało mi się płakać, kiedy widziałam
wysiłki drugiej osoby starającej się mnie zrozumieć ( a z tego nic nie wychodziło ), mimo iż starałam
się mówić jak najwyraźniej. Czułam się coraz bardziej odgrodzona od innych przecież nie zawsze
2 z 8
20071106 10:55
Stwardnienie Rozsiane
http://samisobie.clan.pl/sm.htm
miałam pod ręka maszynę do pisania. Denerwowało mnie, że niektórzy mówiąc za mnie
przedstawiali swój, a nie mój punkt widzenia. Sama jeszcze dobiłam się, gdyż pomyślałam, że może
jak Demostenes dzięki ćwiczeniom poprawię swa wymowę. Wyszłam z założenia, że żyjemy pod
koniec XX wieku i zamiast kamyków, którymi posłużył się Demostenes, skorzystam z pomocy
pewnych prostych wynalazków technicznych, jak np. magnetofon. Początkowo czytałam tekst,
który znam prawie na pamięć i dziwiłam się, że ludzie mnie nie rozumieją, ale jak zaczęłam
ćwiczenia z tekstem zupełnie mi nie znanym przestałam się dziwić sama siebie nie rozumiałam.
ajbardziej pomagali mi ludzie, którzy traktowali mnie normalnie, czasami głaskali po główce, a
czasami krzyczeli. Przesadna delikatność wcale mi nie pomagała. Dostawałam niemal szału, gdy
ludzie, aby mnie nie urazić, zamiast po prostu powiedzieć, że nie rozumieją, zrzucali ze stołu np.
łyżeczkę i mówili, że nie usłyszeli. ie wiedzieli, że z tym samym chwytem już się wielokrotnie
spotykałam, a nie jestem taka idiotka, żeby nie zauważyć pewnej zbieżności faktów. Zdaję sobie
sprawę, że zaczęła się we mnie rodzić często nieuzasadniona podejrzliwość ( co zostało mi do tej
pory, że doszukuję się podtekstu, którego nie ma ). Jednym słowem trudno ze mną było wytrzymać.
Zagłębiałam się coraz bardziej w analizowanie swego życia, tego, co mnie czeka, swojego otoczenia,
pogłębiała się moja rozpacz, patrzyłam na cztery ściany pokoju, który coraz rzadziej opuszczałam i
czułam, że moje życie kończy się, mimo iż nie miałam jeszcze 30 lat.
Przebudzenie i pomoc
agle obudził się we mnie instynkt macierzyński, którego silnie nigdy nie odczuwałam. W tym
czasie moja siostra urodziła Krzysia. Warunki życiowe sprawiły, że często przebywał ze mną. Z
jednej strony bałam się, żeby przez przypadek nie zrobić mu krzywdy, z drugiej jego ufność,
dziecięca delikatność, ciepło sprawiały mi ogromną radość. Coś wreszcie mnie cieszyło! Przy mnie
zaczął mówić; bałam się, że moja zła wymowa może odbić się niekorzystnie na jego rozwoju. Dzisiaj
widzę, że mówi jak najbardziej poprawnie, nie ma natomiast żadnych kłopotów z rozumieniem
tego, co mówię, z czego się bardzo cieszę. Moją niepełnosprawność traktuje bardzo naturalnie, kłóci
się ze mną i bawi. W ogóle myślę, co nie jest odkrywcze, że dzieci ze swoja wręcz okrutna
bezpośredniością potrafią w rezultacie łatwiej zaakceptować człowieka niepełnosprawnego.
Przypominam sobie, jak siedziałam z małym w piaskownicy, a pewien, chyba sześciolatek, usiłował
uczyć mnie poprawnego mówienia. Dzieci moich przyjaciół ( na pewno odpowiednio przygotowane
przez rodziców na spotkanie ze mną ) po pierwszym zetknięciu się zaczynały traktować mnie
zwyczajnie, wciągać do zabaw, lub po prostu moja obecność nie przeszkadzała im. Interesowało ich
najwyżej, czy nie bolą mnie nogi albo brzuch. Doznałam wiele dobrego od osób przypadkowych.
Pojawiali się lekarze, którzy całkiem bezinteresownie zajmowali się mną, ludzie, którzy załatwiali
dla mnie bardzo trudne sprawy, na co sama nigdy bym się nie zdobyła, np. związane z otrzymaniem
renty, gdyż w takim stanie nie mogłam wykonywać dotychczasowej pracy. W ramach
wyprowadzania mnie ze stanów depresyjnych zaproponowano mi wyjazd na obóz dla osób
niepełnosprawnych. I w jakimś sensie spełnił on swoje zadanie, choć budził we mnie też wiele
zastrzeżeń. Byli tam ludzie, którzy poradzili sobie w życiu, nieraz w sytuacjach, w których ja bym
tylko leżała i płakała. Ale byli też tacy, którzy byli na najlepszej drodze do stoczenia się w
samozagładę. Zobaczyłam takich, którzy okłamywali się i żyli w złudnym, wymyślonym przez siebie
świecie. ie chciałam się stać wrakiem człowieka i postanowiłam coś zacząć robić, ale nie było to
takie łatwe. Ciągle bowiem mam tendencję do "płakania nad rozlanym mlekiem" i nie potrafię
całkiem odciąć się od przeszłości, a siebie zaakceptować taką, jaka teraz jestem, choć właśnie tego
oczekuję od innych. Co w rezultacie najbardziej pomogło wyrwać się z marazmu? Teraz, z
perspektywy kilku lat, wydaje mi się to aż dziwne. W szukaniu różnych dróg leczenia trafiłam na
seminarium lekarskie, gdzie w obecności kilkunastu specjalistów przedstawiono moja chorobę.
Seminarium to upokorzyło mnie. iektórych obecnych moja choroba zupełnie nie interesowała,
rozmawiali między sobą, śmiali się, a ja byłam naprawdę tylko "obiektem", na który patrzono
obojętnie. Czułam się jak małpa w cyrku. Do dziś, gdy przypomnę sobie tamtą chwilę, coś się we
mnie gotuje. W tej dużej grupie lekarzy znalazł się tylko jeden człowiek, który zapewne zdawał
sobie sprawę, że nie może mi nic pomóc jako lekarz, ale zainteresował się mną jako człowiekiem.
3 z 8
20071106 10:55
Stwardnienie Rozsiane
http://samisobie.clan.pl/sm.htm
Zobaczył, że przecież mam tylko 30 lat, więc jestem stosunkowo młoda, że muszę żyć ze swoja
choroba, coś robić! I wtedy padło: może komputer by coś pomógł?... W tamtych czasach było to
trudne do zrealizowania. Ale ta myśl we mnie pozostała.
Życie
Po powrocie z obozu osób niepełnosprawnych zaczęłam uczęszczać na krótki kurs komputerowy.
a początku lat 90. PFRO ogłosił konkurs "Wykształcenie Twoją szansą", który stwarzał osobom
niepełnosprawnym możliwości uzyskania kredytu. Zgłosiłam się otrzymałam pożyczkę i kupiłam
komputer. W PFRO ciągle natykałam się na bałagan: np. wiadomość, że wygrałam konkurs i
uzyskałam pożyczkę ( zdaje się, iż wtedy większość starających się, którzy spełniali warunki,
otrzymała kredyt ) wysyłali mi kilka razy. W czasie wakacji dostałam telegram z wiadomością o
bardzo ważnym zebraniu, które potem okazało się nie takie ważne. Znowu poczułam się jak
przedmiot instytucja, która ma służyć niepełnosprawnym, czyli też mnie, traktowała swoich
podopiecznych jak jakiś uciążliwy dodatek. Oczywiście, wszyscy byli grzeczni i mili, ale nie było
żadnego odruchu, żeby cos ułatwić czy rzeczywiście pomóc. Instytucja ta zatrudniała mnóstwo
sprawnych ludzi i o ich warunki pracy bardzo dbała. Czy to z tych samych pieniędzy? Miałam
komputer, skończony kurs i co dalej? Skąd dostać pracę? ie mogę się poruszać, dzwonić do
jakichś instytucji przecież mnie nie zrozumieją! Ktoś ze znajomych podrzucił mi wpisywanie w
komputer tekstu, ktoś inny jakieś tłumaczenie, ale nie były to stałe zajęcia, a ja miałam teraz
zaciągnięty kredyt. który musiałam regularnie co miesiąc spłacać. I nagle spotkało mnie wielkie
szczęście ktoś pomógł i znalazłam pracę, w dodatku pracę, która odpowiadała mi i wciągała. Ale
nie oznacza to końca wszystkich moich kłopotów. adal nie wierzę w siebie, nachodzą mnie
wątpliwości, czy jest jakiś pożytek ze mnie. Poznałam wiele nowych sytuacji , które często
zaskakiwały mnie. Spotykałam się z wielka pomocą, zrozumieniem i cierpliwością, ale także z
pewna bezwzględnością. Ku mojemu zdziwieniu to, co dawniej uważano za naturalne dążenie do
osiągnięcia czegoś, teraz w oczach niektórych uważane było za przejaw nadmiernej ambicji.
Przetłumaczyłam to sobie natychmiast, że osoba niepełnosprawna powinna być wdzięczna za każdy
okruch jej rzucony. Praca zbliżyła mnie do ludzi. Zaczęłam więcej wychodzić z domu. Odważyłam
się dalej wyjeżdżać, np. do Krakowa czy Lublina nowi ludzie, nowe przeżycia. Zatrzymywałam
się w hotelach, jadałam w restauracjach, spotykały mnie rożne przygody. Znowu żyłam! Wreszcie
odważyłam się na największe szaleństwo. Wyjechałam (oczywiście nie sama ) do Paryża., który dość
dobrze znałam z poprzednich pobytów jak przyjemnie było znów znaleźć się na Wyspie św.
Ludwika, chodzić po moście Marii, odwiedzić Muzeum Rodina! ie powiem, żeby ta podróż była
łatwa, np. jak trudno było mi korzystać z metra przy przechodzeniu przez "bramkę", jak meczące
okazywały się różne schody i krawężniki. A sama podróż autobusem lepiej nie pisać! Mimo to
następnego roku pojechałam do Londynu. Gościnę znalazłam w cudownym domu. Gospodyni była
tak ciepła i wkładała wiele starań, bym mogła zobaczyć jak najwięcej, przy jak najmniejszym
wysiłku. Był więc i Windsor, i Oxford, i wspaniałe parki londyńskie. Bardzo lubię zwiedzać i
oglądać, ale zawsze prawie towarzyszy mi lęk, że może niedługo nie będę mogła tego robić, choć nie
ma ku temu żadnych logicznych przesłanek równie dobrze mogę poczuć się silniejsza, ale ten
strach stale mi towarzyszy. Bardzo bym chciała nie płakać nad rozlanym mlekiem, ale czasem
wydaje mi się, że żyję jedynie dzięki pomocy innych ludzi ( i psychicznej,i fizycznej ). Pomaga mi
również jedna z cech charakteru, która sadzę, że posiadam ( choć boje się o tym pisać, bo tak siebie
przedstawiają ludzie bardzo nudni ): poczucie humoru. Bardzo wiele rzeczy, nawet związanych z
chorobą, wydaje mi się zabawne. a przykład z powodu zawrotów głowy i trudności z chodzeniem
często się przewracam. Pamiętam, że kiedyś w czasie wakacji na działce u moich przyjaciół
zmywałam naczynia, oczywiście akurat wtedy musiałam stracić równowagę i upadłam. Łomot był
straszny. Ktoś przybiegł i widziałam dosłownie przez parę sekund wahanie w jego oczach. ie
wiedział, jak powinien się zachować. ic mi nie było, natomiast rozlałam kubeł z brudną woda.
Widok był wspaniały. agle zaczęliśmy się obydwoje śmiać i stworzyliśmy cała legendę, jak
wpadłam w pomyje. ie poradziłam sobie do końca z moja niepełnosprawnością, choć minęło
prawie jedenaście lat. Doznałam od ludzi w czasie choroby wielkiej pomocy, ale spotkałam się też z
4 z 8
20071106 10:55
Stwardnienie Rozsiane
http://samisobie.clan.pl/sm.htm
obojętnością i bezwzględnością. Interesuje mnie bardzo, jak sobie radzą inni ludzie w takich
sytuacjach? Czy wszyscy maja podobne problemy jak ja, czy też ja przesadzam? Czy tylko ja nie
mogę zaakceptować siebie taką jaka jestem? Dlatego, choć mi nie było łatwo, zdecydowałam się
napisać o swoich przeżyciach, o co proszę i Was. I jeszcze jedno, na zakończenie: nie uważam za
słuszne dzielenia ludzi na zdrowych i inwalidów. Przecież to jest nasz wspólny problem.
S
twardnienie rozsiane
polega na tworzeniu się w obrębie mózgu i rdzenia rozsianych ognisk
patologicznych, które uszkadzają czynności komórek i włókien nerwowych. Przyczyna zmian
chorobowych nie jest znana, prawdopodobnie w grę wchodzą różne czynniki, w tym również
zakażenie wirusowe i reakacja autoagresyjna a także czynniki genetyczne. Stwardnienie rozsiane
rozpoczyna się najczęściej pomiędzy 20 a 40 rokiem życia i przebiega z okresami nasilania się
objawów chorobowych i ich częściowego ustępowania, prowadząc stopniowo do coraz cięższego
inwalidztwa. Choroba ta jest szczególnie rozpowszechniona w krajach europejskich i w USA.
Do podstawowych objawów choroby należą: zapalenie pozagałkowe nerwu wzrokowego, oczopląs,
podwójne widzenie, niezborność ruchów (ataksja) i kurczowy niedowład kończyn, łącznie z
zaburzeniami czynności pęcherza moczowego oraz chwiejność emocjonalna i nużliwość psychiczna,
zaburzenia mowy, oddawania stolca przeważnie o charakterze zaparć, osłabienie rąk.
Postępowanie leczniczorehabilitacyjne ma na celu utrzymanie jak najdłużej sprawności ruchowej
chorych, przeciwdziałanie postępowi choroby oraz depresji i załamaniu psychicznemu. W
zależności od tego czy u chorego dominuje niedowład spastyczny, czy ataksja, zostają
ukierunkowane zabiegi lecznicze. W niedowładach ruchowych i spastyczności mięśni postępuje się
podobnie jak w niedowładzie połowicznym, po udarze mózgu i porażeniu kończyn dolnych, w
uszkodzeniu rdzenia. W zaburzeniach równowagi i niezborności ruchowej stosuje się ćwiczenia jak
w zaburzeniach czynności móżdżku. Ogólną zasadą leczenia usprawniającego jest utrzymanie
pełnego zakresu ruchu poprzez zwalczanie spastyczności i zapobieganie przykurczom mięsni
oraz odleżynom. Chorzy powinni unikać wszelkiego rodzaju infekcji organizmu (jak np. grypa),
upałów i przegrzewania ciała, gorących kąpieli i oziębienia, przeciwdziałać zmęczeniu fizycznemu i
wyczerpaniu psychicznemu. Każdy chory na stwardnienie rozsiane powinien posiąść umiejętność
życia z tą chorobą, tj. pomniejszać dolegliwości związane z objawami choroby poprzez odpowiednio
ułożony program codziennych zajęć domowych i zawodowych oraz przez przestrzeganie zaleceń
lekarskich, zwłaszcza dotyczących leczenia farmakologicznego. Z pożywienia należy wyłączyć
tłuszcze zwierzęce i tłuste mięso, ograniczyć słodycze, białe pieczywo, ziemniaki, zwiększyć
natomiast spożycie jarzyn, mleka, olejów jadalnych i serów.
Ważne czynniki pomagające w walce z chorobą to, stała opieka placówek rehabilitacyjnych,
właściwe wyposażenie ortopedyczne, właściwie zaadaptowane mieszkanie, w miarę możliwości jeśli
stan zdrowia na to pozwala to praca odpowiednia do stanu psychifizycznego chorego.
Często niedocenianym czynnikiem pomagającym w walce z tą chorobą jest właściwe nastawienie
psychiczne. W momencie kiedy pozwolimy chorobie nad nami zapanować "psychicznie" jesteśmy
już praktycznie przegrani i skazani na dalszy postęp choroby a co za tym idzie pogorszenie naszego
zdrowia. ie powinnismy czuć się gorszymi od innych, bo tacy nie jesteśmy. asza pogoda ducha
nie tylko ułatwi nam życie z chorobą ale pokaże innym, że można żyć z tą chorobą i mimo wszystko
cieszyć się z życia. Istotne jest aby nasz tryb życia był uregulowany i w miarę możliwości
pozbawiony stresów a przy tym jak najbardziej aktywny. Ważym czynnikiem jest sen, chory
powinien dbać o to aby sypiać regularnie i odpowiednio długo.
Dieta
5 z 8
20071106 10:55
[ Pobierz całość w formacie PDF ]