Kobieta tyrająca, Artykuły

[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kobieta tyrająca

Marcin Wyrwał / Onet.pl

Są opiekunkami, sprzątaczkami, kucharkami. Naprawiają zlewy i rąbią drzewo. Polskie kobiety wyznają, że "siedzenie" w domu to "wypruwanie sobie flaków na pełny etat". I to z dużą górką!

– Mamo chodź! Mamo chodź! Mamo chodź! – dobiega nas głos z sąsiedniego pokoju. – On tak może bez końca – wzdycha Anna. – Zaraz wracam.

Anna oddala się do pokoju swojego 3-letniego synka, a ja wyglądam przez panoramiczne kuchenne okno na niewielką podleśną uliczkę w podwarszawskim Milanówku. Stoi tu tylko dziesięć domów, należących w większości do dobrze sytuowanych rodzin: prawników, bankowców, artystów i biznesmenów, a nawet jednego byłego ministra. W sześciu z nich do pracy chodzą jedynie mężczyźni. Kobiety zajmują się domem i dziećmi. W mikroskali proporcje są zbliżone do udziału kobiet w polskim rynku pracy. Badania Głównego Urzędu Statystycznego "Kobiety i mężczyźni na rynku pracy" z 2008 roku pokazują, że w Polsce żyje 53 proc. biernych zawodowo kobiet, wobec zaledwie 37 proc. mężczyzn. Co robią, te zawodowo "bierne" kobiety? Standardowa odpowiedź brzmi: siedzą w domu. Ale czy naprawdę siedzą?

Przynieś, wynieś, narąb drewna

Zanim 29-letnia Anna wróci z dziecinnego pokoju do kuchni, w której rozmawiamy, zdąży jeszcze przeprogramować pralkę, wrzucić szczapę drewna do kominka i zamieszać gotującą się zupę. – No, nareszcie mogę usiąść – mówi zadowolona z siebie, po czym natychmiast wstaje, by przynieść z szafki ciastka. Większość naszej rozmowy Anna spędzi na nogach, wykonując domowe czynności.

Według różnych badań przeciętna Polka poświęca pracy w domu 4,5-5,5 godzin dziennie, a wartość tej pracy można porównać z wielkością przeciętnego wynagrodzenia, które w 2009 roku wynosiło nieco ponad 3000 złotych.

– Cztery i pół?! Chyba żartujesz. To wypruwanie sobie flaków na pełny etat. I to z dużą górką. Z samych nadgodzin kupiłabym sobie dobrej klasy samochód – śmieje się Anna, do której codziennych obowiązków należy opieka nad 3-letnim synem, sprzątanie 280-metrowego domu, pranie, gotowanie oraz "wszystko, co trzeba, aby dom funkcjonował". Jako że jej prowadzący działalność handlową mąż przez sporą część tygodnia jest poza domem, nieobce są jej takie prace jak wymiana zamka w drzwiach czy naprawianie zlewu. – A wczoraj własnoręcznie porąbałam drewno do kominka – chwali się.

Kiedy odwiedzam Elę, lat 37, w jej 60-metrowym mieszkaniu w Warszawie, jest świeżo po "odgruzowywaniu" pokoju 9-letniego syna. Jest alergiczką: kicha i ma załzawione oczy. Pomaga dopiero inhalator. W mieszkaniu panuje jednak umiarkowany nieład. 2-letnia córka Eli siedzi na podłodze salonu pośród sterty zabawek, oglądając bajkę z ustawionego na podłodze laptopa.

Ela przyznaje, że czasem nie ma ochoty sprzątać. – Rzucam wszystko w diabły, bo czuję się jak służąca wszystkich – mówi. – Każdy ma jakieś istotne zadania do wykonania, mąż – pracę, syn – lekcje, a córeczka – rozrzucanie wszystkiego dokoła, tylko ja mam ogarniać cały ten chaos. To jest po prostu zniechęcające. Zmyjesz podłogę i naczynia, a za chwilę na podłodze jest nachlapane, a zlew jest pełny. Poza tym ważniejsze niż porządek w domu są dla mnie relacje w rodzinie. Dlatego wolę poświęcić więcej czasu dzieciom, a w tych rzadkich chwilach, kiedy w domu jest mąż, porozmawiać z nim, wyjść do kina, albo na sushi. Ale to rzadko się udaje. Mój los to wieczne odgruzowywanie.

Kiedy jakiś czas temu rozmawiałem o polskiej rodzinie z Dorotą Zawadzką, znaną telewizyjną "Supernianią", bardzo krytycznie odnosiła się do takiego modelu rodziny w polskich warunkach: – Facet chodzi "polować", a kobieta bywa kuchtą – mówi. – Pozostawiona w domu, już nie ma marzeń, ambicji, nie jest nawet żoną, a już na pewno nie kochanką. Kiedy pytam taką kobietę o jej marzenia, to odpowiada, że chce już tylko być dobrą żoną i dobrą matką.

Facet z domu, koniom lżej

– Te śledzie to dobre jeszcze? – pyta mąż Eli, który wpadł na chwilę do mieszkania, w przerwie między wypełnianiem obowiązków specjalisty ubezpieczeniowego. – Powąchaj, to będziesz wiedział – odpowiada Ela, po czym wraca do rozmowy: Mężczyznom zwykle wydaje się, że praca w domu nie wymaga wiele wysiłku. Oni mają całkowicie zakłóconą perspektywę.

Ela pokazuje mi egzemplarz "Wysokich Obcasów" sprzed kilku miesięcy z wywiadem z psycholożką Anetą Chybicką. Przytacza ona badania, w ramach których kobiety i mężczyzn zapytano, co oznacza "sprzątać kuchnię". Kobiety wymieniały średnio 36 czynności, podczas gdy mężczyźni jedynie cztery. Ela zadaje teraz to samo pytanie mężowi: – Hmm... wyczyścić podłogę, zmyć naczynia... no i sprzątnąć blat – wylicza. – Trzy czynności! – piekli się Ela, ku zaskoczeniu męża. – Ty biedaku nawet do tej średniej z gazety nie dorastasz!

Anna nie narzeka na brak udziału męża w domowych obowiązkach. – Gdyby to porównać godzinowo, to mąż pracuje tyle samo, co ja, a to jednak on przynosi pieniądze do domu, więc jest jakby na specjalnych prawach – mówi. Na czym polegają te specjalne prawa? – Kiedy mały w nocy płacze, to ja wstaję, mąż musi być jednak wypoczęty z rana. Jak trzeba coś załatwić na mieście, nawet w sobotę, to zwykle biorę małego i jadę, bo mąż często i w soboty pracuje w swoim gabinecie. O dzieleniu się domowymi obowiązkami też raczej nie mam mowy. Zresztą, tak po prawdzie, to mąż w pracach domowych więcej przeszkadza niż pomaga. Facet z domu, koniom lżej – śmieje się.

Zupełnie inaczej podchodzi do tej kwestii Ela. – Owszem, szanuję to, że mąż zarabia na nasze utrzymanie, ciężko pracuje, ale bywają momenty, że czuję się tym wszystkim przywalona. Sprzątam, piorę, gotuję, a jeszcze jest wiele pracy przy dzieciach. Córka i syn są w bardzo różnym wieku: 2 i 9 lat, i mają bardzo różne potrzeby – mówi. – Często stykam się z ludźmi, którym wydaje się, że taka praca to nic: siedzisz w domu, dłubiesz w nosie i trochę z dzieckiem się pobawisz. Ludzie mówią: co ona ma do roboty? Siedzi w domu z dzieciakiem, to nie może zrobić tego czy tamtego?

"Siedzenie w domu" to zwrot funkcjonujący zarówno w społeczeństwie, jak i wewnątrz rodzin, w których jedno z partnerów nie pracuje. Anna przyznaje, że przed urodzeniem dziecka ustalili z mężem, że "on będzie pracował, a ona będzie siedzieć z dziećmi w domu". – Oczywiście, to nie jest siedzenie, ale tak się mówi – stwierdza.

– Szlag mnie trafia, kiedy słyszę, jak mężczyzna mówi, że on pracuje, a jego żona siedzi w domu i w tym stwierdzeniu jest ocena – ja pracuję, a moja żona nic nie robi – mówi psychoterapeutka Małgorzata Liszyk-Kozłowska. – Niech mi ktoś powie, jak siedząc w jednym miejscu można zaopiekować się dziećmi, zrobić zakupy, sprzątnąć, ugotować, pójść z dzieckiem na szczepienie, wynieść śmieci i tak dalej? Ja bym bardzo chciała się nauczyć tak siedzieć w domu. Kiedy zwracam na to uwagę kobietom, które do mnie przychodzą, to one odpowiadają: "Ale on tak mówi". A ja wtedy odpowiadam: "Bo on nie ma podstaw, żeby mówić inaczej, skoro ty tak mówisz".

Partnerstwo kontrolowane

Zarówno Ela jak i Anna popierają związki partnerskie. Ale czy po odejściu z pracy wciąż mogą powiedzieć, że ich związki opierają się na partnerstwie? Anna wzdycha, po czym zastanawia się przez dłuższy czas. – To bardzo skomplikowane – mówi w końcu, po czym znowu milknie na długą chwilę. – Życie, sytuacja zawodowa weryfikują pewne ideały. Wcześniej z pewnością więcej decyzji podejmowaliśmy wspólnie. Mąż zawsze miał dominującą rolę w rodzinie, ale najważniejsze decyzje, jak ta o zakupie domu, podejmowaliśmy razem. Mam wrażenie, że kiedy odeszłam z pracy, układ sił uległ zmianie. I to nie dlatego, że nagle mój mąż stał się tyranem, ale ponieważ wraz z odejściem z pracy straciłam w pewnym sensie pewność siebie. Uważam jednak, że wiele naszych dyskusji świadczy o tym, że nasz związek wciąż do pewnego stopnia jest partnerski – zaznacza, choć trudno jej podać konkretne przykłady takich dyskusji.

Na pytanie dotyczące związków partnerskich wzdycha również Ela. – Myślę, że summa summarum tak – zaczyna w końcu. – Choć gdzieś tam w każdym z nas przebija chęć do dyrygowania drugą osobą. Oboje wyszliśmy z rodzin, w których dominowały kobiety. Dla mnie więc ten model był naturalny. Dla męża jednak niekoniecznie. Może po okresie dominacji swojej matki, nie miał zamiaru dać zdominować się innej kobiecie? Kłócimy się, a jednak te kłótnie kończą się jakimiś konkluzjami. Często milkniemy na godzinę, każdy przetrawia to co mu leży na wątrobie i wracamy do normalnego życia. Nie ma w tym domu osoby, która by jednoznacznie rządziła. Oboje pchamy ten wózek do przodu.

Dorota Zawadzka twierdzi jednak, że w Polsce partnerstwo w związkach bywa czysto umowne, a wypaczony model partnerstwa zaczyna się już w pierwszych związkach: Rozmawiałam o tym ze swoimi studentkami – opowiada. – One wszystkie mi mówią, że mają partnerskie związki. A ja wtedy pytam: "Jak jedziecie na kemping to kto gotuje? - My. A kto pierze? - My. A kto sprząta w tych namiotach?- My." To ja się pytam, gdzie jest ten partnerski związek? On istnieje w sferze deklaracji, ale w rzeczywistości jest znacznie gorzej.

Opinię Doroty Zawadzkiej potwierdzają badania Instytutu Badania Opinii i Rynku "Pentor" sprzed pięciu lat, według których w 85 proc. gospodarstw domowych mężczyzna nigdy nie prasuje, w 82 proc. – nigdy nie pierze, w 72 proc. – nigdy nie gotuje, w 68 proc. – nigdy nie nakrywa do stołu, ani nie sprząta po jedzeniu, a 64 proc. – nigdy nie zmywa naczyń.

Pożegnanie z pracą

Nie zawsze tak było. Ela przez 15 lat pracowała w różnych agencjach reklamowych. Kiedy urodziło im się pierwsze dziecko, to mąż "siedział" w domu z dzieckiem, a ona utrzymywała rodzinę, jako ta, która lepiej zarabiała. Nie wspomina dobrze tego okresu. – Po 8 miesiącach od urodzenia dziecka wróciłam do pracy. Bywało, że wchodziłam pod biurko, niby czegoś szukając i płakałam z tęsknoty za małym – mówi.

Postanowiła, że przy drugim dziecku będzie inaczej. Kiedy była w ciąży z kolejnym dzieckiem, doszło do poronienia. Odczekali kilka miesięcy i znowu spróbowali. Z uwagi na ponowne ryzyko poronienia lekarka zaproponowała jej zwolnienie od pierwszego dnia, w którym Ela zorientowała się, że zaszła w ciążę. Nie opierała się. Lata pracy po godzinach i dwie ciąże wyczerpały ją. Potrzebowała solidnego odpoczynku, aby utrzymać drugie dziecko. Udało się. Po urodzeniu córeczki zaczęła wykorzystywać wszystkie zaległe urlopy, a ponieważ sporo chorowała, nie żałowała sobie też zwolnień lekarskich. Po zakończeniu urlopu macierzyńskiego, została na wychowawczym. – Jeszcze nie zdecydowałam, czy w ogóle wrócę do pracy – mówi.

Tę decyzję podjęła już Anna. Po studiach trzy lata przepracowała w szkole podstawowej jako nauczycielka angielskiego. – Moje zarobki ledwie sięgały ponad średnią krajową. Po co mam wracać, skoro to co bym zarobiła musiałabym oddać opiekunkom, gosposiom i sprzątaczkom? – pyta. Jeszcze gdy była w ciąży podjęli z mężem decyzję, że zostanie na dłużej w domu, "a potem się zobaczy".Sytuacja na rynku pracy nie sprzyja kobietom. Anna i Ela to zaledwie dwie z ogromnej liczby polskich kobiet, które w ostatnich latach zrezygnowały z kariery na rzeczy pozostania w domu. Choć początku lat 90. XX wieku liczba pracujących kobiet systematycznie rosła, to ten trend odwrócił się w 2004 roku, a w 2006 roku uległ znacznemu przyspieszeniu. Mimo iż według danych GUS kobiety są lepiej wykształcone od mężczyzn (16,7 proc. kobiet posiada wyższe wykształcenie, wobec 13,6 proc. mężczyzn) to wynagrodzenia mężczyzn są średnio 20 proc. wyższe od wynagrodzeń kobiet. Kobiety są również częściej zwalniane: w listopadzie 2009 roku pracę straciło 31 tysięcy mężczyzn, wobec 34 tysięcy kobiet.

Taka sytuacja nie dziwi Sylwii Chutnik, pisarki i prezeski fundacji MaMa działającej na wszelkich możliwych polach na rzecz praw matek w Polsce. – Przyczyny leżą głównie w niepewnym rynku pracy, gdzie polityka neoliberalna wymaga od kobiet samozatrudnienia, elastyczności i dyspozycyjności – mówi. – Z jednej strony w Polsce zderzają się mity poświęcającej się dla dobra dzieci Matki Polki, z drugiej realizującej się zawodowo, opiekującej dziećmi i domem Aktywnej Mamy. Negatywne jest przekonywanie kobiet, że mając dziecko nie mogą być wystarczająco dobre w pracy zawodowej. Również liczba obowiązków domowych (mówi się, że matki mają dwa, a nawet trzy etaty) nie przyczynia się do łatwego łączenia pracy zawodowej i domowej. Polska nie jest krajem przyjaznym rodzicom, według obiegowej opinii o "prorodzinności".

W imię rodziny

Polki rezygnują z kariery, by opiekować się dziećmi, sprzątać, gotować i wykonywać ciężkie fizyczne prace na znaczenie więcej niż jeden etat. W imię czego to robią? – W imię rodziny – odpowiada Ela. – Mam szansę wychować dzieci tak jak chcę, a nie liczyć na to, że ktoś inny zrobi to tak jak ja bym chciała. Chcę towarzyszyć dzieciom w ich rozwoju. Również mąż, który na co dzień walczy i wojuje na zewnątrz, może wrócić do domu i mieć trochę spokoju. Jeżeli jedna osoba bardzo dużo pracuje to ta druga musi zadbać, żeby rodzina istniała jako rodzina.

Jednym głosem z Elą mówi terapeutka Małgorzata Liszyk-Kozłowska: Mężczyzna może wynająć gosposię, która sprzątnie i ugotuje, ale jemu z tego powodu nie będzie się chciało wrócić do domu. A jeżeli ktoś robi to tak, żeby mu się chciało do tego domu wrócić, to z chęcią będzie wracał, oczywiście przy założeniu, że jest to dobry związek, kiedy dwoje bliskich sobie ludzi widzi i szanuje wkład każdej ze stron na rzecz tworzenia wartości, jaką jest rodzina. To jest wartość, której nie zmierzą żadne badania, a właśnie ona stanowi o tym, że nie rozmawiamy o grupie żyjących w jednym domu ludzi, ale właśnie o czymś takim jak rodzina.

... [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • bloodart.opx.pl
  •